ps. „Guliwer”, ppłk sł. st. WP, trener, mistrz świata i Europy w podnoszeniu ciężarów wagi muszej, złoty medalista olimpijski z Monachium (1972), gdzie zdobył setny medal w historii polskiego olimpizmu.
Urodzony 8 czerwca 1941 w Bestwince, pow. Bielsko-Biała, syn Józefa i Anny Kóska, absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Czechowicach Dziedzicach (1959) i warszawskiej AWF (1965), gdzie otrzymał tytuł magistra wf (nauczyciel, trener II kl. podnoszenia ciężarów, mgr rehabilitacji). Zawodnik (152 cm, 49-52 kg) gimnastyki sportowej KS Start Czechowice-Dziedzice (1954-1960) oraz ciężarowiec AZS Warszawa (1960-1968) i stołecznej Legii (1968-1978).
Był proporcjonalnie zbudowanym chłopcem, ale niskim i niewiele ważącym, bez specjalnych zadatków na dalszy rozwój siły, a jednak bardzo aktywnym i szukającym swojego miejsca w sportowym wysiłku i rywalizacji. Syn gospodarza i opiekuna małej hali sportowej w Czechowicach (nosił często za „panami sportowcami” bokserskie rękawice), wybrał w końcu gimnastykę. Za tą decyzją stał człowiek – Karol Machalica, z zawodu hydraulik, z zamiłowania instruktor wf (druh z dawnego „Sokoła”), który małego Zygmunta uczył nie tylko sportu (gimnastyki w szczególności), ale i życia, „otwierał mu oczy na świat, na rzeczy których nie rozumiał, a bywały i takie, że nie miał o nich pojęcia”. Zygmunt był zawodnikiem eleganckim, pilnym i pracowitym. Zdobywał kolejne klasy młodzieżowe, trzecią, drugą. Startował w Pszczynie, Bielsku Białej i będąc już w klasie maturalnej pojechał na I – klasowe zawody do stolicy. Sale AWF na Bielanach, mili ludzie i atmosfera dużych zawodów urzekły przybysza z dalekiej prowincji. Przyrzekł sobie podczas tego startu, że musi tu wrócić. Wtedy jeszcze marzenia biednych chłopców z Bestwinki mogły się szybko spełnić: został studentem warszawskiej AWF (1960). Bardzo szanował otrzymaną szansę (uczył się znakomicie, dostał stypendium), ale dalsza sportowa kariera gimnastyka szybko stanęła pod znakiem zapytania. O wszystkim znów zdecydowała – waga i wzrost. Dr Augustyn Dziedzic (wraz ze swoim „asystentem” Józefem Czopikiem) wśród nowych roczników studentów szukali potencjalnych kandydatów na ciężarowców. Gimnastyk z Bestwinki był kęskiem wyjątkowym.
Po igrzyskach w Rzymie (1960) głośno się mówiło, że Międzynarodowa Federacja Podnoszenia Ciężarów (IWF) ma zamiar (głównie na życzenie państw azjatyckich) wprowadzić dodatkową kategorię muszą. I on był wymarzonym kandydatem na sztangistę właśnie w tej kategorii wagowej (152 cm, 49 kg bez żadnych wahań). Nie od razu uległ namowom Dziedzica. Rozpoczął treningi w słynnym „Hadesie” nie przerywając zaprawy gimnastycznej. W 1961 analizował swoje osiągnięcia. W ciężarach (styczeń) wygrał I krok osiągając w trójboju 185 kg, w marcu zajął 3. msc na MP juniorów uzyskując 195 kg, w kwietniu już podczas MP seniorów był 4. z rezultatem 210 kg, a we wrześniu 1961 zajął 1. msc w MP w 6-boju ciężarowym. W gimnastyce walka o czołowe pozycje w kraju była znacznie trudniejsza, a więc dłuższa i mniej pewna. W kwietniu 1961 znalazł się zaledwie na 4. msc podczas MP w kl. I chłopców, a w czerwcu tegoż roku wśród seniorów na mistrzostwach Warszawy był dopiero na 5. msc. Podjął więc męską decyzję i na obóz kadry narodowej pojechał latem 1961 już z ciężarowcami. Doszedł do wniosku (pomogły w tym perswazje Dziedzica), że w nowo wybranej dyscyplinie sportu może nawet zostać… mistrzem świata. Głównie ta wizja (bycia najlepszym wśród najlepszych) była głównym motorem działań wychowanka Dziedzica (obok m.in. Baszanowskiego i Ozimka), który od początku 1962 dokładnie i precyzyjnie realizował plany treningowe spisywane (do końca kariery sportowej) w osiemnastu grubych zeszytach. Zapisane jest w nich m.in. „Wynik to dziesięć procent talentu, reszta to praca” (to chyba opinia Dziedzica) i „Sztanga staje się lekka, jeśli trening będzie ciężki” (tak potem często mówił do swoich młodych podopiecznych). Wierny był tym prawdom. Bo choć talentem był niewątpliwie wielkim, to jednak (taka jest powszechna opinia) do wszystkich swoich zaszczytów doszedł przede wszystkim gigantyczną (dodał bym nawet pedantyczną), pracowitością. Niech nikt jednak nie przypuszcza, że była to sportowa kariera samymi różami usłana. Gdy już zadomowił się w uczelnianym „Hadesie”, przyszła ze świata nieoczekiwana wiadomość: od 1962 Międzynarodowa Federacja Podnoszenia Ciężarowców likwiduje kategorię muszą.
Powstał dylemat: wrócić do gimnastyki czy podjąć walkę z „kogutami”. Teoretycznie nie miał żadnych szans („słabe nogi” i ogromne trudności ze zwiększeniem wagi). Znów musiały pomóc perswazje Dziedzica. Dopiero pod koniec studiów (1964), podczas MP przegrał wprawdzie z najlepszymi „kogutami” (Henryk Trębicki, Walter Szołtysek), ale uzyskał wreszcie w trójboju 300 kg i zajął 3 m. Dopiero rok 1966 był przełomowy: drugie miejsce podczas MP w wadze koguciej, wynik lepszy aż o 20 kg, kadra narodowa, pierwszy wyjazd za granicę (Finlandia) i to w tydzień po ślubie. Potem już było z górki. W siódmym roku treningowym wychowanek Dziedzica „złapał” kontakt z czołówką, pobił pierwszy własny rekord Polski w wyciskaniu wagi koguciej (110 kg). „Ja, chudy atleta z niedowagą, o którym mówiono, że z niego nic w ciężarach nie wyrośnie – wspominał po latach – jestem w czymś najlepszy! Zostało jeszcze trochę kilogramów do poprawienia wyników w rwaniu i podrzucie, a nogi musiałem wzmocnić natychmiast. Do roboty! Dwa treningi dziennie ze sztangą! To było jego główne „lekarstwo” na wszystkie wynikowe bolączki. Bardzo skuteczne. Kiedy ze świata (1968) nadeszła wiadomość, że znów b ę d z i e waga m u s z a, odżyły większe nadzieje i szansa na światowy prymat polskiego „Guliwera” (przydomek nadany przez kolegów). Ale szansę trzeba umieć wykorzystać. A z tym też były problemy. W wymarzonym starcie podczas mistrzostw świata i Europy w Warszawie (1969), mimo iż był znakomicie przygotowany (na treningach na zawołanie uzyskiwał 110+100+125) uzyskał słaby wynik i… tylko 4 miejsce. Dopiero 1971 był przełomowy. Wygrał Turniej Przyjaźni w Rostowie (327,5 kg), zdobył tytuł mistrza Polski (kogucia – 347,5 kg), zwyciężył podczas Mistrzostw Armii Zaprzyjaźnionych w Moskwie (332,5 kg), triumfował wreszcie po raz pierwszy w mistrzostwach Europy (332,5 kg) i mistrzostwach świata w Limie (340 kg ). Nauczył się walczyć i zwyciężać.
Potem były igrzyska i złoty medal olimpijski, który jako setny z kolei wywalczył dla barw Polski i inne jeszcze zaszczyty. Były jednak i porażki. Mówi się, że są one nieodłączną częścią każdej kariery sportowej, Smalcerzowi przyniosły głębszą refleksję, którą z niemałą goryczą (ale i podzięką dla istoty sportu) nosi w sobie do dziś. Przegrywał i nie wiedział dlaczego? A bardzo chciał wygrać: na mistrzostwach Europy w Madrycie (1973) spalił wszystkie podejścia w rwaniu. Taki sam los spotkał go w Montrealu (1976), kiedy znakomicie przygotowany chciał sięgnąć po drugi złoty medal olimpijski na zakończenie swojej kariery sportowej. Szkoleniowcy kwitowali te przypadki stwierdzeniem: „Za dużo myślisz, za mało dźwigasz”, a dziennikarze napisali wprost: „Psychiczny paraliż – obciążenie, którego nie mógł pozbyć się przez 18 lat kariery – pozbawił go wielkiej szansy” A on? Potrafił jako dojrzały zawodnik przeżyć jednak ten wielki ból wynikający przecież z istoty sportu, zwyciężania i przegrywania, nie może natomiast zrozumieć i zapomnieć ludzkich zachowań bezpośrednio po olimpijskim niepowodzeniu. Kiedy schodził z pomostu w Montrealu trener powiedział mu: „Nigdy nie przypuszczałem, że zrobisz mi coś takiego. A po powrocie do Warszawy pewien redaktor jedynego w Warszawie sportowego tygodnika ilustrowanego, który miał go przyjąć do pracy stwierdził: że po olimpijskiej wpadce” jest już tego niegodny”. 21-krotny rekordzista i 6-krotny mistrz Polski: w w. muszej (52 kg) – 1969; w. koguciej (56 kg) -1971-1975 (był też) wszystkie starty na arenie międzynarodowej w wadze muszej 52 kg) – 3-krotnym mistrzem świata 1971-340 kg (115+95+130), 1972 – 337,5 kg (112,5 +100+125), 1975 – 237,5 kg (105+132,5), brązowym medalistą MŚ 1973 – 227,5 kg (100+127,5) i rekordzistą świata w rwaniu – 103 kg (13 maja 1972 Konstanca). Zdobył także 4-krotnie złoty medal ME: 1971 -332,5 kg (110+97,5+125), 1972 – 340 kg (112,5 + 102,5+ 125), 1974- 230 kg (97,5+132,5), 1975 – 237,5 kg (105+ 132,5). Żołnierz zawodowy (1968-1992), ostatni stopień ppłk sł. st. WP, prowadził rozległą pracę szkoleniową, najpierw jako trener sekcji podnoszenia ciężarów WKS Legia Warszawa, a następnie trener kadry juniorów PZPC (1985-1998).
Trener kadry Arabii Saudyjskiej (1992-1994), wreszcie trener polskiej kadry narodowej (1994-1996); wykładowca w AWF Katowice (1981-1984), prowadził też kursy trenerskie (Międzynarodowa Federacja Podnoszenia Ciężarów) w ramach „Solidarności Olimpijskiej” w Turcji (1987), Tunezji (1989), USA (1995), Nepalu (1997), na Szeszelach (1999) i w Tajlandii (2002). Najlepszy sportowiec Polski (1975) w tradycyjnym plebiscycie czytelników „PS”. Zasłużony Mistrz Sportu odznaczony m.in. 6-krotnie złotym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe oraz Krzyżem Kawalerskim (1972) i Oficerskim (1998) OOP. Zasłużony Działacz Kultury Fizycznej (1984). Sędzia PZPC i sędzia międzynarodowy kat. II, członek zarządu PZPC, sekretarz TOP, wiceprezes Fundacji „Dom Rodziny Olimpijskiej”, był członkiem Komisji Technicznej Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów.
*1972 Monachium: podnoszenie ciężarów, w. musza 52 kg – 1 m. na 17 start., z wynikiem 337,5 kg (112,5+100+125), zdobywając złoty medal.
*1976 Montreal: podnoszenie ciężarów, w. musza 52 kg – nie ukończył konk. na skutek spalenia rwania – trzy razy nie zaliczył 100 kg. Zw. A. Woronin, ZSRR – 242,5 kg (105+137,5).
Bibl.: Głuszek, Leksykon 1999, s. 324; Pawlak, Olimpijczycy, s. 233; Szyk, Polski sport ciężarowy, s. 45, 51, 60, 64; Kronika Sportu, s. 978; Kto jest kim w Polsce, wyd. 1, s. 887, wyd. 2, s. 1204, wyd. 3, s. 659; Przewodnik Iskier, s. 563-564; Duński, Od Paryża, s. 818-819; Najlepsi z najlepszych, s. 178-183; Roman A., Być lepszym (w:) Poczet olimpijczyków polskich, z. 5, s. 31-37; Jankiewicz J., Guliwer, „PS” 1979, nr 16, s. 6; AAWF Warszawa, sygn. D-2751 / S.