Prezes Andrzej Kraśnicki w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego uważa, że w PKOl nie jest nerwowo, ale sytuację można nazwać napiętą i istnieją obawy o to, jak rozwinie się pandemia. – Mamy trochę więcej czasu, żeby przygotować się do igrzysk olimpijskich w 2021 roku. Mają ten sam numer, tę samą nazwę, ale odbędą się rok później – mówi.
– Gdyby było normalnie, w środę zostałoby sto dni do rozpoczęcia igrzysk olimpijskich w Tokio i pewnie niemal wszystko byłoby gotowe, przynajmniej od strony logistyki. Wszystko się jednak poplątało i świat, także ten sportowy, trzeba ustawiać od nowa.
– Niestety, zdarzają się sytuacje nieprzewidywalne. Tego, co teraz nas spotyka, nigdy się nie spodziewałem. Mówiąc zupełnie szczerze, to nawet zapomniałem o tym, że w środę pozostawałoby akurat sto dni do Tokio. Myślimy o tym, co dzieje się dzisiaj. O zdrowiu i bezpieczeństwie. Mamy też trochę więcej czasu, żeby przygotować się do igrzysk olimpijskich w 2021 roku. Mają ten sam numer, tę samą nazwę, ale odbędą się rok później.
– Jak się przekłada wszystkie sprawy logistyczne o rok? To musi być szalenie trudne zadanie.
– Pociąga ono za sobą bardzo dużo konsekwencji i część działań jest od nas, czyli Polskiego Komitetu Olimpijskiego, niezależna. Jesteśmy w kontakcie z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim, który uzgodnił terminy kwalifikacji z międzynarodowymi federacjami sportowymi. MKOl jest również w kontakcie z organizatorami igrzysk, zarówno komitetem organizacyjnym, jak i władzami Japonii oraz miasta Tokio. Otrzymujemy informacje, mamy nawet pierwsze zapytania dotyczące zimowych igrzysk w Pekinie w 2022 roku. Dzieje się to stosunkowo wolno, ale wszystko się odbywa i będziemy się włączać w te procesy coraz mocniej. Nie mamy na razie odpowiedzi na tematy finansowe. Nie wiemy na przykład jeszcze tego, czy to, co wpłaciliśmy za zakwaterowanie sportowców, przepada, czy zostanie na przyszły rok. Zostało sporo niewiadomych, ale mamy więcej czasu i wyjaśnimy problemy.
Czytaj więcej w Przeglądzie Sportowym
Fot.: Szymon Sikora/PKOl