Dokładnie 50 lat temu – 11 lutego 1972 roku – polski skoczek narciarski Wojciech Fortuna zdobył pierwszy dla naszego kraju złoty medal zimowych igrzysk olimpijskich. Miało to miejsce podczas ZIO w japońskim Sapporo i był to setny medal w historii polskiego olimpizmu, a dopiero czwarty „zimowy”.
Wojciech Fortuna
Pierwsza część jego kariery sportowej była normalna i niczym się nie różniła od początków sportowania zakopiańskich chłopców. Od zawsze chciał być… Marusarzem i dlatego od małego w zimie, prawie bez przerwy „trenował” na prymitywnej skoczni na Ciągłówce, którą zbudował wraz z kolegami. Gdy miał 9 lat zapisano go do klubu i po raz pierwszy stanął przed obliczem trenera (Gąsiorowski). Gdy miał lat 13 oddał pierwszy skok na Dużej Krokwi (75 m), mając spore trudności z techniką i lądowaniem. Ale coś w tym skakaniu małego Wojtka musiało być, skoro spodobał się też Januszowi Forteckiemu i włączony został do kadry narodowej (1970-1977).
Konto, jeśli idzie o osiągnięcia, miał jednak zupełnie puste. Forma przyszła na początku olimpijskiego roku 1972, tuż przed igrzyskami w Sapporo. Na Krokwi oddał dwa dynamiczne skoki na odległość 105,5 m i wygrał przedolimpijskie eliminacje (pokonał m.in. Daniela, Pawlusiaka, Krzysztofiaka i Przybyłę), ale w składzie reprezentacji go nie widziano.
Sapporo 1972
I tu rozpoczęła się druga część sportowej kariery zakopiańskiego skoczka, która pełna jest niesamowitych i zaskakujących faktów i przypadków, które złożyły się na pierwszy polski złoty medal olimpijski na zimowych igrzyskach.
Fortuna wygrał kontrolny konkurs, ale ze względu na młody wiek, brak doświadczenia i sukcesów, wcale nie był pewnym kandydatem do Sapporo. Dopiero przypadek (kontuzja Przybyły) sprawiła, że po raz wtóry (sugestia prasy) mówiło się o kandydaturze zakopiańczyka. Przeważyły: zaufanie i opinia trenera kadry narodowej Janusza Forteckiego. Ostatecznie Fortuna znalazł miejsce w samolocie, w gronie 49 polskich olimpijczyków odlatujących do Sapporo. Pierwszy uśmiech szczęścia.
Pierwsze polskie złoto ZIO
Nadszedł 11 lutego 1972 roku – święto narodowe Japonii. Cała ludność cesarstwa czekała na kolejny „złoty skok” swego idola Yukio Kasayi. Na trybunach zasiadło 50 tysięcy widzów i (na świecie) miliony telewidzów (niestety z wyjątkiem Polski, która z tego konkursu nie przeprowadziła nawet bezpośredniej transmisji radiowej). Dla zwycięzcy przygotowano najnowszy typ samochodu osobowego Toyota. Czekał on oczywiście na Japończyka.
Fortuna tymczasem czekał… na start w drugiej grupie zawodników (tych słabszych) z numerem startowym 29. Był skoncentrowany i zdecydowany na wszystko, chciał „zrobić” wynik, ale nie myślał o zwycięstwie. Tak Wojciech Fortuna wspominał tamte chwile: „Zaświeciło się zielone światło sygnalizatora. Czekałem. Patrzyłem na wieżę, gdzie stał trener, ręka Forteckiego, w której trzymał gazetę była w górze. Znaczyło to, że wiatr na progu ustał, ale jeszcze wieje na dole. Teraz! Tory ledwo założone niosły wspaniale, musiało być ze 100 km/godz. Próg, idealnie trafione wybicie, wysoki lot, wykładam się na deski, głową niemal dotykam ich czubów, fantastyczny lot. Płynę w powietrzu jak ptak. Obserwuję migające kreski oznaczające odległości, czuję podziw widzów, zbliżam się do 100 metrów. Jeszcze się wychyliłem, wytrzymałem. Jest gruba czerwona kreska, koniec strefy bezpieczeństwa, stykam się ze śniegiem, ląduje pewnie. I wówczas ręce wyskoczyły nad głowę, szalony niezamierzony pomysł: biłem najwyraźniej brawo jadąc jeszcze na wybiegu. Nie sobie, a tym wszystkim, którzy mnie nie zawiedli: a więc Gąsiorowskiemu – pierwszemu nauczycielowi, Forteckiemu, który mi zawierzył i oszlifował. Marusarzowi i Groniowi, którzy byli dla mnie wzorem. Tym wszystkim, którzy sprawili, że mogłem skakać na Okurayamie”.
A co działo się w Sapporo po skoku Polaka? 111 metrów, nota niesamowicie wysoka (rekordowa) 130,4 pkt., za styl: 17,18,18, 18,5,19 pkt. Podziw i konsternacja. Takiego skoku nie oddano jeszcze ani na igrzyskach olimpijskich, ani na mistrzostwach świata. Mówiło się, że Polak znokautował rywali. Ale odległość zaszokowała również sędziów. Konkurs przerwano. Zaczęła się dyskusja „sprawiedliwych” na temat: jak to się mogło stać, że nikomu nieznany zawodnik przekroczył i to tak zdecydowanie granicę bezpieczeństwa? A zatem, czy nie rozpocząć konkursu od nowa? Jury stosunkiem głosów tylko 3:2 postanowiło kontynuować zawody, a więc utrzymać status quo, czyli wspaniały, niepowtarzalny skok Polaka. Skrócono jedynie rozbieg i „ruletka szczęścia” znów poszła w ruch.
0,1 pkt.
Huśtawka nastrojów była jednak ogromna. Bo oto prowadzący w konkursie uradowany Polak w drugiej serii osiągnął tylko 87,5 metra, oddał – jak sam stwierdził – najgorszy skok w karierze i musiał czekać na skoki najgroźniejszych przeciwników, którzy znów (po skrajnym przygnębieniu), poczuli szansę szybkiego rewanżu. Gdy pełen obaw o medal Polak stał oczekując na finał walki, usłyszał w pewnym momencie: „Rany boskie, Wojtek! Wygrałeś olimpiadę!”. Okazało się bowiem, że najbliższy z atakujących rywali, Szwajcar Walter Steiner uzyskał notę gorszą od Polaka o… 0,1 pkt.
Najmniejsza z możliwych różnic zdecydowała o pierwszym dla Polski złotym medalu olimpijskim podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Radość z tego sukcesu była ogromna i powszechna, choć także zaskakująca. Andrzej Bachleda, także nasz olimpijczyk z Sapporo, napisał w swej książce „Taki szary śnieg”: „Ej, Wojtku! Jednak ci chyba trochę zazdroszczę. Przyjechał taki Wojtuś, nikomu nieznany, kurzył fajkę jedną po drugiej, piwo popijał z wielkim smakiem i właściwie żył jak zaprzeczenie sportowca. A ja, na przykład, harowałem ciężko, co rano robiłem rozgrzewkę, po osiem miesięcy w roku zostawiałem żonę i dzieciaka żeby tu wypaść jak najlepiej… i taka sprawiedliwość?”.
Małysz, Kowalczyk, Bródka, Stoch
Na kolejne medale ZIO Polska musiała czekać aż trzydzieści lat! W 2002 r. do tego zaszczytnego grona dołączył Adam Małysz, który w Salt Lake City zdobył aż dwa medale olimpijskie – srebrny i brązowy. Na drugie w historii złoto musieliśmy poczekać kolejne 8 lat, aż do Vancouver. Wtedy to nasza „królowa nart” Justyna Kowalczyk, po szalonej walce wygrała bieg na 30 km. Drugi tytuł zdobyła cztery lata później w Soczi (2014). Tam po medal z najcenniejszego kruszcu sięgnął łyżwiarz szybki Zbigniew Bródka. Wyczyn Wojciecha Fortuny przebił na tych samych igrzyskach skoczek narciarski Kamil Stoch. Ten wybitny sportowiec wygrał w Rosji na obu skoczniach! Dodatkowo w PyeongChang (2018) obronił tytuł na dużym obiekcie i do swojego dorobku dorzucił brąz drużynowo (z Dawidem Kubackim, Stefanem Hulą i Maciejem Kotem).
Dziś (piątek, 11 lutego) w rocznicę pierwszego polskiego złota na zimowych igrzyskach, w chińskim Zhangjiakou odbędą się kwalifikacje do olimpijskiego konkursu skoków na dużej skoczni. Polskę reprezentować będą: Kamil Stoch (3-krotny mistrz olimpijski indywidualnie i brązowy medalista drużynowo), Dawid Kubacki (2-krotny brązowy medalista olimpijski indywidualnie i drużynowo), Piotr Żyła oraz debiutujący w igrzyskach Paweł Wąsek.
Konkurs medalowy odbędzie się co prawda w sobotę, 12 lutego, ale medal polskiego skoczka w nim były pięknym nawiązaniem do historycznego wyczynu Fortuny i podkreśleniem wspaniałych polskich tradycji w tym sporcie.
Drugie życie medalu Fortuny
A jaka jest dalsza historia złotego medalu z Sapporo? W 2015 r. Wojciech Fortuna znów stał się bohaterem. Przekazał swój medal na licytację. Chciał w ten sposób wspomóc kontuzjowanych sportowców: polską panczenistkę Natalię Czerwonkę i amerykańskiego skoczka narciarskiego Nicholasa Fairalla.
Medal wykupił właściciel marki 4F, po czym zgodnie z prośbą Wojciecha Fortuny oddał go do Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie, które znajduje się w Centrum Olimpijskim, w budynku siedziby Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
50 lat minęło. Dziś mamy nowych polskich bohaterów w skokach narciarskich pretendujących do olimpijskiego złota w sobotnim konkursie ZIO Pekin 2022 i kolejny raz japońskiego skoczka – Ryoyu Kobayashi, który będzie jednym z największych faworytów do zwycięstwa. Trzymamy kciuki. Może i tym razem ktoś z naszych zawodników pokrzyżuje mu plany? Powodzenia!
PKOl
Fot.: PKOl – Jan Rozmarynowski, Szymon Sikora, Tomasz Piechal