menedżer, poseł na Sejm RP, jedyny polski bokser, który nie leżał na deskach i jedyny, który zdobył dwa złote medale olimpijskie (1964, 1968), fenomen popularności, trzeci na liście najwybitniejszych polskich sportowców XX wieku.
Urodzony 19 października 1940 w Częstochowie (dzielnica Ostatni Grosz) w robotniczej rodzinie Mieczysława i Ireny Pietrzak. Najpierw chciał naśladować Marka Petrusewicza (mając 6 lat sam nauczył się pływać), potem biegał i ścigał się na łyżwach, być może dlatego, że był mały, chudy i wystraszony. Ale wśród rówieśników mocno było zakorzenione przekonanie, że „jedynym sportem godnym mężczyzny jest boks”. Bez większego przekonania uległ jego czarowi dzięki koledze (Stefan Pala), który zaprowadził go na salę bokserską miejscowego Startu (1955-1958), gdzie nauczycielem sportu i życia był trener Wincenty Szyiński.
Początki nie należały do łatwych. W książeczce zawodniczej przyszłego mistrza zanotowano przegraną z klubowym kolegą Marianem Kozakiem w finale wagi koguciej Pierwszego Kroku (1955). A on nie lubił przegrywać, rozpierała go piekielna ambicja. Okres chwilowego zniechęcenia był jednak krótki. Wrócił na ring i w kategorii juniorów (już w wadze piórkowej) piął się coraz wyżej: mistrzostwa Częstochowy, mistrzostwa Śląska (1957), wreszcie turniej kadry juniorów w Lublinie (1958), podczas którego „Kulej, który bardziej przypomina ministranta niż boksera” (tak napisał niedościgniony w znajomości boksu Jan Wojdyga w „PS”) pokonał w rewelacyjnym stylu swego rywala z Turbiny Elbląg (Chmielewski). „Ministranta” dostrzegł też Feliks Stamm, który niespełna 18-letniego boksera (ważył 58 kg, a limit wagi lekkiej wynosił 60) postanowił sprawdzić w reprezentacji seniorów w meczu z Jugosławią (23 czerwca 1958). Debiutant miał za przeciwnika doświadczonego i mocno bijącego Slobodana Viticia. Walczył z nim nie jak „ministrant”, a raczej „profesor”, posłał go dwa razy na deski, odebrał chęć do atakowania i zepchnął do rozpaczliwej obrony. Rozpoczęła się wówczas (w Bydgoszczy) kariera boksera, który nie ma sobie równych w historii polskiego boksu. Kiedy dostrzeżono skalę talentu częstochowianina, zadbano o jego dalszą sportową edukację w stołecznej Gwardii (trener Wiktor Nowak), której pozostał wierny do „ostatnich sportowych dni” (1959-1971).
W Warszawie otrzymał także warunki do nauki: ukończył Liceum Ogólnokształcące dla Pracujących (1966) i bielańską AWF (10 czerwca 1972), gdzie otrzymał tytuł magistra wf i trenera II kl. Pięściarz wagi lekkopółśredniej (167 cm, 66 kg), 8-krotny mistrz Polski (1961-1965, 1967, 1969, 1970) i 36-krotny reprezentant kraju w meczach międzypaństwowych 1958-1970 (28 zwycięstw i 8 porażek). We wstępnej fazie kariery miał kilku przeciwników (w kraju był to głównie szczecinianin Józef Piński, a za granicą Niemiec Gerhard Dieter), z którymi nie mógł sobie dać rady, ale od 1963 (początek wspaniałej passy) o zwycięstwie nad Polakiem mogli sobie pomarzyć tylko najlepsi pięściarze świata. W mistrzostwach Europy startował 4-krotnie (1959, 1963, 1965, 1967). Podczas debiutu w Lucernie (1959) wygrał tylko jedną walkę, ale już cztery lata później w Moskwie (1963), walcząc o paszport olimpijski, pokonał kolejno: Ruhla (NRD), Heceja (CSRS), Arcariego (Włochy) oraz Tuminsza (ZSRR) i zdobył tytuł mistrza Europy, w sposób prawie doskonały. W takiej roli wyjeżdżał na turniej tokijski, gdzie o medale olimpijskie miało walczyć aż 35 pięściarzy wagi lekkopółśredniej. Był w życiowej formie. W stolicy Japonii obchodził 24 urodziny. Był to bardzo udany rewanż Polaka za styczniową porażkę podczas meczu z ZSRR w Moskwie. Nie po raz pierwszy , kiedy zaszła potrzeba, potrafił wykrzesać z siebie niezmierzone zasoby ambicji i bojowości. Kluczem do olimpijskiego zwycięstwa był jednak plan taktyczny walki przygotowany wraz z Feliksem Stammem (zmiana rytmu i sposobu boksowania) i jego bezwzględna realizacja w ringu. Grudzień, Kulej, Kasprzyk – trzy po sobie następujące walki w tokijskich olimpijskich finałach, trzy zwycięstwa i trzy złote medale Polaków. Największe wydarzenie w historii polskiego boksu. W okresie między olimpijskim znów dwukrotnie startował w mistrzostwach Europy (1965, 1967). I w Berlinie (1965) obronił honor naszego boksu. Z pięciu finalistów tylko on sięgnął po złoty medal. Był znów w świetnej formie. Znokautował Anglika Howkinsa, wygrał z Węgrem Tothem, nie dał szans na rewanż Ewgenijowi Frołowowi, a dalej rozprawił się z Włochem Fasolim i w finale wygrał z „oryginalnym” przeciwnikiem, Duńczykiem Rasmussenem.
W Rzymie (1967), kiedy polski boks zdobył znów Puchar Europy za drużynowe zwycięstwo (mistrzami byli już Skrzypczak, Petek i Grudzień), mistrz olimpijski z Tokio nie stanął, niestety, na najwyższym podium. W finale przegrał z bratem Ewgenija – Walerym Frołowem (ZSRR). Nie był w najwyższej formie i zaczęto się zastanawiać czy „dotrwa” do Meksyku. Ale sprawę nieoczekiwanie skomplikowała nie sportowa forma mistrza, ale dwa wydarzenia, które start olimpijski postawiły pod wielkim znakiem zapytania: wypadek samochodowy w czerwcu (poważne pokaleczenie twarzy) i bójka pod kinem „Giewont” w Zakopanem z miejscowymi góralami (tuż po zakończeniu ostatniego zgrupowania przed igrzyskami). O ile rany się goiły, to incydent z „tubylcami” (ucierpieli nie tylko stróże porządku publicznego, ale także komisariat, a mistrz był przecież …podporucznikiem milicji), „wstrząsnął” tzw. opinią publiczną. Bez sądu i udowodnienia winy chciano ukarać sportowców. Stołeczny komendant milicji, na szczęście, przyczynił się do wyciszenia sprawy i wydał „salomonowy wyrok”: albo złoty medal olimpijski w Meksyku, albo sąd resortowy, degradacja, wyrzucenie z milicji etc. Z takim „moralnym bagażem” mistrz olimpijski z Tokio i dwukrotny mistrz Europy wyleciał na kolejne igrzyska, gdzie po raz drugi został mistrzem olimpijskim. Ten finał zapisał się w pamięci nie tylko Jerzego Kuleja. Wyszedł na ring po walkach przegranych już przez Artura Olecha i Józefa Grudnia. Był naszą ostatnią szansą. A Kubańczyk bił piekielnie mocno i skutecznie. Pod Polakiem ugięły się nogi.
Wydawało się, że za chwilę padnie po raz pierwszy w życiu na matę. Kiedy w trzeciej rundzie wszyscy myśleli, że nastąpi to za chwilę, nasz pięściarz jakimś cudem wzmocnił tempo walki (zrobił to intuicyjnie, bo pojedynek dobiegał końca), zdezorganizował poczynania Kubańczyka, który otrzymał ostrzeżenie za ściąganie rywala i walkę przegrał, mimo, iż na finiszu wydawało się, że ma więcej sił. Polak nie zawiódł. Miał więcej szczęścia, choć jak się miało okazać, olimpijska walka z Kubańczykiem pozostawiła inne ślady. Niewidzialne dla niewtajemniczonych. Ujawnił je dopiero, kiedy na początku 1971 ku ogólnemu zaskoczeniu podjął decyzję o zakończeniu kariery sportowej. Zwierzył się jednemu z reporterów: „W pewnym momencie tej walki otrzymałem straszny cios, który mógł mnie skończyć jako boksera. Nie wiem jakim cudem nie upadłem, ale oberwałem ciężko. Stamm to zauważył i wiedział, że ja już nie jestem taki sam jak przed tą walką, że będę się już obawiał następnego takiego uderzenia. Dlatego pochwalił decyzję, aby odejść u szczytu sławy i już nie czekać na kolejną olimpiadę. Dlatego odchodzę”. Stoczył w sumie 348 walk z czego 317 wygrał, 6 zremisował i 25 przegrał. Przeszedł do historii polskiego boksu nie tylko jako fighter nr 1 z dwoma złotymi medalami olimpijskimi, ale także jako bokser, który nigdy nie zapoznał się z deskami ringu. Mówił na ten temat: „To nie jest znowu taka moja wielka zasługa osobista. Nie jestem odporny na ciosy bardziej niż inni. Po prostu nie ma na świecie pięściarzy, którzy po celnym ciosie nie poszliby na deski. Są tylko źle trafieni”. Po zakończeniu kariery sportowej – trener i działacz sportowy, menager boksu zawodowego, m. in. członek zarządu PKOl, wiceprezes Związku Boksu Zawodowego w Polsce, prezes Klubu Polskich Medalistów Olimpijskich. Zasłużony Mistrz Sportu (1964), odznaczony m. in. złotym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe (wielokrotnie) oraz Krzyżem Oficerskim (1968) i Komandorskim (1998) OOP. Fenomen popularności. W plebiscycie na Najlepszego Sportowca Polski XX wieku zajął 3. msc (1998). Laureat nagrody im. Aleksandra Rekszy (1995). Swoje dzieje (nie tylko sportowe, niektórzy nazywali go „życiowym kaskaderem”) opisał w książce Jerzy Kulej – dwie strony medalu (Warszawa, 1996). Żonaty, dwukrotnie (Helena, Alicja), ma syna Waldemara (1962). Ostatnio – działacz polityczny, z ramienia SLD poseł na Sejm RP. Przysięgę poselską składał 19 października 2001 w dniu swoich 61 urodzin. Znów miał dobrą trzecią rundę, posłem został przy… trzecim podejściu.
Zmarł 13 lipca 2012 roku.
*1964 Tokio: boks, w. lekkopółśrednia – w pierwszej kolejce pokonał 5:0 Argentyńczyka Roberto Oscara Amayaę, w drugiej wygrał z „etatowym” przeciwnikiem polskich pięściarzy Szkotem Richardem McTaggartem 4:1 (był słabszy fizycznie i mniej bojowy), w ćwierćfin., także 4:1 pokonał Rumuna Josifa Mihalica (b. zacięty pojedynek), w półfin. wygrał 5:0 z bardzo niewygodnie walczącym Eddie Blayem (Ghana) i w finale pokonał 5:0 Eugenija Frołowa, gwiazdę ekipy ZSRR i zdobył złoty medal.
*1968 Meksyk: boks, w. lekkopółśrednia – w pierwszej kolejce (spotkał rywala, którego oczekiwał w finale) pokonał 3:2 Węgra Janosa Kajdiego, w drugiej wygrał też nie jednogłośnie 4:1 z równie trudnym rywalem Włochem Gianbattistą Caprettim (w III rundzie był liczony), w ćwierćfin. wygrał (znów tylko 3:2) z 23-letnim Peterem Tiepoldem (NRD), w półfin. bez większej utraty sił pokonał 5:0 Fina Arto Nilssona i w finale wygrał 3:2 z 20-latkiem z Kuby Enrique Regueiferosem, zdobywając drugi złoty medal.
Bibl.: Głuszek, Leksykon 1999, s. 250; Kurzyński, Tysiąc wspaniałych (2), s. 134-135; Zmarzlik, Bij mistrza, s. 137-148; Osmólski, Leksykon boksu, s. 84; Duński, Od Paryża, s. 452-453; Pawlak, Olimpijczycy, s. 143; Mistrz i poseł Jerzy Kulej, „Bokser”, 2001, nr 11; Skotnicki, Od Olimpii do Atlanty, s. 190, 193-194; Olszewski, O złote pasy, s. 191-194; Kto jest kim, Wyd. III, 1993, s. 364, Wyd. IV, 2001, s. 476; Najlepsi z najlepszych, s. 88-93; Sportowcy XXX -lecia, s. 213-223; Najlepsi polscy, s. 103-115; Marcinek, Sportowe asy, s. 37-43; Archiwum AWF Warszawa, sygn. D – 1692 / Z.