Piotr Myszka nie wywalczył upragnionego medalu w żeglarskiej klasie RS:X podczas finałowych regat Igrzysk XXXII Olimpiady Tokio 2020. Polak, wraz z reprezentantem Włoch (Mattia Camboni) i Francuzem (Thomas Goyard) został zdyskwalifikowany na falstart.
Wygrał Holender Kiran Badloe, Thomas Goyard (Francja) utrzymał drugie miejsce, a brązowy medal trafił do Chińczyka Bi Kuna, który zdaniem Piotra Myszki miał tylko matematyczne szanse na zdobycie olimpijskiego krążka.
– Już witałem się z gąską i zabrano mi zabawę – powiedział Piotr Myszka. – Zobaczyłem, że pędzi za mną motorówka, a facet siedzący w niej tylko kręcił głową, to pomyślałem sobie: „Po robocie”. A jak już wyjęli flagę wskazującą, że mam opuścić trasę, wszystko stało się jasne…
– Dla mnie to bardzo dziwna sytuacja, gdy 1/3 stawki robi falstart w wyścigu medalowym, to powinien on zostać przerwany i rozpoczęty ponownie. Przy tylu osobach nie można tego traktować jako indywidualnej pomyłki każdego z zawodników, ale jako grupowy falstart – skomentował Piotr Myszka. – Widziałem, że Włocha zdjęto pierwszego z trasy. Pomyślałem: „Ok, jestem bezpieczny. Prawie mam medal”. Po czym po dwóch minutach i to samo, co mojego rywala, spotkało też mnie. Niewiarygodne, obaj wylecieliśmy z wyścigu. Mimo wszystko miałem w głowie: „Jeszcze nie jest tak źle. Takie rzeczy się zdarzają”. I wtedy wycofali Francuza, prowadzącego po całym okrążeniu. Jestem lekko rozczarowany, bo już witałem się z gąską, a zabrano mi zabawę.
Jak powiedział Polsk taktyka na wyścig medalowy była dość prosta: atakować, żeby wyprzedzić Francuza i Włocha. – Nie mogłem po prostu wystartować i płynąć gdzie chcę, tylko napierać, jeśli jest taka możliwość. Nikt nie wywierał też presji na mnie, żeby mnie np. wywieźć na ten falstart, więc spokojnie sobie wystartowałem. Tak mi się przynajmniej wydawało, że ruszam bez ryzyka. Wszystko miałem sprawdzone, wiedziałem, że ta linia startu jest prawidłowo przez mnie obstawiona. Tym bardziej zdziwiło mnie, że tak przestrzeliłem i popełniłem falstart. Nie było to spowodowane stresem czy nerwami. Dlatego, że w tym wyścigu mogłem tylko zyskać, skończyć na podium. To była czysta sportowa kalkulacja: albo atakuję i zdobywam medal, albo nie atakuję i tego medalu nie mam. Po wszystkim okazało się, że mogłem nie atakować i też sięgnąłbym po krążek. To już wiemy po fakcie – dodał.
Piotr Myszka był blisko medalu już 5 lat temu w Rio. Tam zajął ostatecznie 4. miejsce. – Tutaj w Tokio ten medal był bliżej mnie. Byłem naprawdę spokojny. Normalnie spałem, jadłem, zero stresu. Przyjechałem do portu, czekałem na wyścig tak jakbym miał wykonać kolejne zadanie. Teraz mogę mówić, że trzeba było na spokojnie ruszyć, ale gdyby nikt nie miał falstartu, to taka taktyka też by się w ogóle nie sprawdziła.
– Nie mam goryczy w sobie. Wiem, jakie było ryzyko niesie za sobą sportowa rywalizacja. Może nam się wszystkim wydawać, że prosto jest zdobyć ten medal, ale to nieprawda. Nie lubię mówić o farcie w kategoriach sportu, bo tutaj swoje trzeba wytrenować, lecz właśnie tego łutu szczęścia w sobotę zabrakło. Tego palca bożego, który by mnie lekko przytrzymał na tym starcie. Nie czuję żalu, bo wiem, że zrobiłem dobrą robotę. Pięć lat po igrzyskach w Rio de Janeiro wróciłem na szczyt.
– Mam nadzieję, że zainspirowałem ludzi do aktywności. Że dzieciaki z Gdańska, gdzie mieszkam czy Mrągowa, skąd pochodzę – będą chciały tak jak ja uprawiać żeglarstwo. Miałem też ogromne wsparcie od tych osób. Igrzyska to wisienka na sportowym sporcie, a medale… Cóż, fajnie byłoby tak zakończyć – dodał widocznie wzruszony Piotr Myszka.
PKOl
Fot.: PKOl – Szymon Sikora