Marek Kania, Piotr Michalski i Damian Żurek zajęli czwarte miejsce w drużynowym sprincie podczas mistrzostw świata w łyżwiarstwie szybkim. Najważniejsza tegoroczna impreza dla panczenistów rozpoczęła się w czwartek wieczorem w holenderskim Heerenveen.
Polacy, jadący w przedostatnim wyścigu, mieli dużą szansę na medal. Po dwóch zmianach mieli pierwszy czas, a po zakończeniu – drugi. Niestety, startujący po nich Holendrzy i Norwegowie okazali się nieznacznie szybsi i zepchnęli biało-czerwonych z podium. Do medalu zabrakło czterech dziesiątych sekundy.
– Niestety, tak bywa. Szkodal, bo niewiele zabrakło do medalu. Wszystko było blisko, ale przeciwnicy okazali się lepsi. Gdy skończyliśmy bieg to byliśmy jeszcze na drugim miejscu, więc nadzieja była do końca – mówił Kania.
Dla wszystkich naszych reprezentantów z tego biegu drużynowy sprint był tylko wstępem, bo już w piątek rywalizować będą w wyścigach indywidualnych na dystansie 500 metrów. Dla całej naszej trójki to koronna konkurencja. – Jestem teraz w dobrej formie, więc mam nadzieję, że na 500 metrów pokażę na co mnie stać. Mam trzy cele – złoty, srebrny i brązowy. Są określone, ale nie będę dziś o tym mówił. Mam nadzieję, że w piątek będę mógł pokazać moją dobrą formę. Dobrze się złożyło, że ten sprint drużynowy był na początek, bo to taka rozgrzewka przez ważniejszymi startami, czyli indywidualnymi – dodał Kania.
Rywalizujące w tej samej konkurencji reprezentantki Polski – Martyna Baran, Iga Wojtasik i Karolina Bosiek – zajęły szóstą lokatę. Polki tworzą bardzo młody zespół, a w tym sezonie dopiero zaczęły jeździć w drużynie.
– Mogłyśmy jeszcze urwać jedno miejsce, ale uważam, że szóste miejsce z tą ekipą, która była, jest zadowalające. To był tak naprawdę drugi raz, gdy razem jechałyśmy. Na pewno możemy jeszcze dopracować pewne szczegóły i będzie nas stać na więcej – komentowała Wojtasik.
Ponad sześć sekund szybciej, niż dwa tygodnie temu w finale Pucharu Świata w Tomaszowie Mazowieckim, trzy tysiące metrów pokonała Magdalena Czyszczoń. Zawodniczka AZS AWF Katowice uplasowała się w bardzo mocnej stawce na dwunastej lokacie. Na mecie jednocześnie cieszyła się z dobrego czasu, jak i żałowała straconej szansy.
– Zabrakło mi tylko dwóch sekund do rekordu życiowego, a to na tym dystansie to jest bardzo mało. Cóż, jeszcze mistrzostwa świata się nie skończyły, zobaczymy, co będzie w niedzielę na dystansie pięciu kilometrów. Tam liczę, że dam z siebie wszystko. Dziś jednocześnie cieszę się z równego biegu, bo u mnie nie zawsze się zdarza, ale trochę żałuję, bo ten rekord życiowy mógł paść – mówiła Czyszczoń.
Polka w tym sezonie spisuje się znacznie lepiej, niż w poprzednich latach, a w trakcie Pucharu Świata w Tomaszowie Mazowieckim podkreślała, że sama sobie w tym roku udowodniła, że może się ścigać na wysokim poziomie. – W sobotę skończę dwadzieścia osiem lat, a mówi się, że najwyższy pułap „wytrzymałościowca” układa się właśnie w wieku około trzydziestu lat. Poza tym wiem, że mam jeszcze rezerwy w swojej technice, która się poprawia. Najważniejsze jest, że ja to czuję, a trener to widzi – dodała Czyszczoń.
Po covidowej przerwie na trybuny legendarnego toru Thialf w Heerenveen wrócili kibice, którzy szczelnie wypełnili trybuny. Panczeniści ze wszystkich krajów zawsze zgodnie podkreślają, że tego, co dzieje się na zawodach w Heerenveen, nie da się porównać do żadnych innych zawodów panczenistów. Na trybunach byli też polscy fani, którzy wspierali biało-czerwonych.
– Dla mnie to są dopiero pierwsze mistrzostwa świata i jestem zauroczona tym miejscem, tym dopingiem, bo kibicują nie tylko Holendrom, ale wszystkim zawodnikom. Wspaniałe uczucie startować przed tyloma tysiącami fanów – mówiła Wojtasik.
– Zawsze lubię tu wracać, bo atmosfera jest tutaj naprawdę wyjątkowa. Kibice dopingują, jest głośno, widać, że się tym interesują, więc bardzo lubię się tutaj ścigać – dodał Kania.
Mistrzostwa świata potrwają do niedzieli. Najlepsi łyżwiarze świata, a wśród nich reprezentanci Polski, pokażą się w rywalizacji drużynowej oraz na dystansach sprinterskich 500 metrów.
PZŁS