Polskie medalistki w wioślarstwie: „Jesteśmy szczęśliwe!”

Pierwszy polski medal olimpijski podczas Igrzysk XXXII Olimpiady Tokio 2020 zdobyły kobiety, a dokładnie wioślarska czwórka podwójna. Czwórka podwójna, może w nieco innym składzie, 5 lat temu w Rio wywalczyła brąz. Liczymy, że to dobry początek biało-czerwonych i teraz będzie tylko lepiej.

– Pierwszy tysiąc poszłyśmy ile mogłyśmy, drugi jeszcze bardziej i to przyniosło skutek – jesteśmy  drugie! Lepiej się tego nie dało zrobić. Warunki były trudne, mocno wiało, powiedziałyśmy sobie przed startem, że tylko opanowanie i spokój nas uratuje. A na przykład Niemki w końcówce „złapały raka” (jednej z nich wiosło wpadło za głęboko do wody – przyp. red.). My finisz zrobiłyśmy perfekcyjnie. Agnieszka mówiła nam: „Brąz, brąz… srebro, jest srebro! Jedziemy!!!” – powiedziała debiutująca w igrzyskach olimpijskich Marta Wieliczko na mecie.

– Jesteśmy szczęśliwe – dodała Marta Sajdak, która w Rio pod panieńskim nazwiskiem Springwald w czwórce podwójnej zdobyła brąz. – Doganiając Holenderki byłyśmy pewne medalu i tylko mogłyśmy polepszyć jego kolor. Nasza siła to: zgranie osady, pewność trenera i jego planu oraz to, że mamy wspólny cel i do niego dążymy. Jeśli były jakiekolwiek przeciwności, to razem sobie z nimi radziłyśmy, wspierałyśmy się w czwórkę, a raczej piątkę – z trenerem. Ten medal fizycznie jest cięższy od tego, który zdobyłam w Rio, ale także przygotowań było więcej, dłużej. Były przejścia pozytywne i negatywne, i dlatego na pewno lepiej smakuje.

– To był trudny rok, bo każda z nas zachorowała na covid. I musiałyśmy się  szybko ogarniać z choroby. Udało się, a teraz wszystkie jesteśmy zaszczepione i jesteśmy tu w naprawdę najlepszej formie. Dla mnie to bardzo wyjątkowy medal, bo mamy teraz w domu już dwa medale olimpijskie – pierwszy mojej mamy (Małgorzata Dłużewska zdobyła srebro w dwójce bez sternika na igrzyskach olimpijskich Moskwa 1980 – przyp. red.), a drugi mój! Kiedyś, kiedy zaczynałam karierę, podpuszczano mnie, że mam być lepsza od mamy. „Niestety” (śmiech) wyszło tak samo… Ale jeszcze za trzy lata może być lepiej. Choć Chinki będzie niezwykle trudno dogonić – dołożyły nam dzisiaj sześć sekund. Bardzo dużo, to kosmitki. Są bardzo mocne, należało im się. Medal dedykuję moim rodzicom. Za to, że zawsze mnie wspierali, byli. Są oboje trenerami wioślarstwa, więc nie można sobie wymarzyć lepszego wsparcia – podsumowała.

– Jest dobrze! Musi być ostro, „grubo” albo wcale! – powiedziała na mecie szczęśliwa Katarzyna Zillmann. – Na finiszu – czarna ściana, tylko myślałam, czy po bojkach nie lecę… Były bardzo trudne warunki, trzeba się było skupić na aspektach technicznych, co nas uskrzydliło. Po tysiącu zaczęłyśmy wychodzić nad wodę, łapać się razem. Ja, jako szlakowa, musiałam bardzo skupić się na tym rytmie. Czułam się jednak świetnie, bo dziewczyny tak zapodawały! Miały pod nogą tyle, ile trzeba… A teraz już zawsze będziemy czwórką – srebrnymi medalistkami z Tokio i nic tego nie zmieni!

– Zdobyłyśmy tu pierwszy medal dla Polski i trzymamy kciuki za wszystkich następnych. To jest sport i nikogo nie można przekreślać. Ale nie możemy też sztucznie pompować i wywierać jakichś różnych presji. Trzymajcie kciuki, bądźcie z nami, na pewno wszyscy damy tutaj z siebie sto procent. Mijając się w wiosce czujemy tę jedność i chęć gryzienia tego… co tam kto w poszczególnych sportach ma do gryzienia. Każdy walczy i oddaje serce, bo jesteśmy tutaj w jednym celu, na zrealizowanie którego czekaliśmy pięć lat, a wielu – dłużej. Za ten medal trzeba też pochwalić trenera, cały związek… Chciałabym także pozdrowić bliższe mi osoby – moją dziewczynę Julię, rodziców i całą rodzinę – zakończyła świeżo upieczona wicemistrzyni olimpijska.

PKOl
Fot.: PKOl – Marek Biczyk