– W wiosce olimpijskiej w Paryżu spędziłem tylko dwa dni, ale to wystarczająco, by poczuć igrzyska i porównać je do moich pierwszych w Tokio. Moje najtrwalsze wspomnienia? Wszystkie, które związane są z naszym startem i olimpijskim medalem. Już teraz myślimy o Los Angeles.
W naszym cyklu uczestnicy zakończonych niedawno igrzysk olimpijskich opowiadają o wspomnieniach, które zostały w ich pamięci. Pytamy o nie tylko medalistów, ale także tych, dla których dalsze lokaty, a nawet sam start był życiowym sukcesem. Tym razem swoimi reminiscencjami podzielił się Dominik Czaja, brązowy medalista w wioślarskiej czwórce podwójnej. Jego partnerami w osadzie byli Fabian Barański, Mirosław Ziętarski i Mateusz Biskup, a każdy z nich miał do spełnienia marzenie przesunąć się o jedną lokatę z czwartego miejsca czy to w Tokio, czy Rio de Janeiro, bo poszczególni wioślarze startowali tam ocierając się o podium. Przypomnijmy, że polska czwórka podwójna pod wodzą trenera Aleksandra Wojciechowskiego, zajęła w Paryżu trzecie miejsce, mogła być nawet druga, ale na finiszu Włosi minimalnie wyprzedzili Polaków. Złoto wywalczyli Holendrzy.
– Zacznijmy od tego, że zbyt wiele na tych igrzyskach nie zobaczyłem, liczyła się tylko robota. W wiosce olimpijskiej spędziliśmy dwa dni, później przenieśliśmy do hotelu, który położony był nieopodal toru. To wszystko w trosce o naszą regenerację, łatwiejszą logistykę, więc można było odnieść wrażenie, że jesteśmy na typowych dla nas wioślarzy zawodach, mistrzostwach świata, Pucharach Świata – rozpoczyna swoją opowieść Dominik Czaja. – Ale te dwa dni i wszystkie okoliczności towarzyszące to i tak wystarczający czas, by poczuć atmosferę igrzysk. Posłużyło nam to, bo mam na myśli całą osadę, by przypomnieć sobie poprzednie igrzyska w Tokio.
O jedno miejsce wyżej, o tysiące kibiców więcej
– W Tokio zajęliśmy z naszą osadą czwarte miejsce, zabrakło nam 0,3 sekundy do medalu, teraz udało się zrealizować marzenie. Wtedy kolejność na podium była następująca: Holendrzy, Brytyjczycy, Australijczycy, a zaraz za nimi my. Sportowo dopięliśmy swego, a każdy z nas nosił w sobie chęć rewanżu za czwarte miejsce z Tokio [Dominik Czaja i Fabian Barański – red.] lub Rio [Mateusz Biskup, Mirosław Ziętarski- red.]. Prognozy dotyczące podium były teraz dość podobne do tych sprzed trzech lat. Cztery mocne osady pretendujące do podium powodowały, że można było wywalczyć złoto, ale równie dobrze obejść się smakiem i zająć czwarte miejsce. W Tokio były lepsze czas poszczególnych osad, ale to kwestia warunków atmosferycznych, sprzyjającego wiatru. Przypomnę, że w Japonii popłynęliśmy na miarę rekordu olimpijskiego, ale ostatecznie nie dało nam to podium. Teraz osada, jaką zaprezentowaliśmy miała bardzo mocny kapitał w postaci złotego medalu mistrzostw świata i mistrzostw Europy. Właściwie z każdych zawodów przywoziliśmy medal.
– Porównując okoliczności rywalizacji, Tokio tego porównania nie zniesie. Choć w Japonii wszystko było dopięty na ostatni guzik, to jednak kilkutysięczna trybuna na naszym torze, wypełniona żywiołową publicznością, stanowiła wielką różnicę. Trybuna rozciągała się od 300. metra, a od połowy dystansu aż do mety kibice stali i krzyczeli wniebogłosy. Ktoś, kto uprawia sport wie, że takie warunki pozwalają przekraczać granice swoich możliwości. Wszyscy przecież pamiętają, jak wyglądały tokijskie zmagania w 2021 roku w reżimie sanitarnym. Tam było cicho i spokojnie. Ale nie tylko u nas. Do dziś mam przed oczami puste trybuny stadionu olimpijskiego i rywalizujących na nim lekkoatletów. Mimo to nie będę narzekał, bo choć jestem człowiekiem, którego trudno zaskoczyć i zrobić na nim wrażenie, to stolicy Japonii chodziłem po wiosce z otwartą buzią, jak małe dziecko. Nie wierzyłem, że spełniło się moje marzenie i stałem się olimpijczykiem.
Zawody w sercu metropolii. Rodzice
– Choć nasz tor był oddalony nieco od centrum Paryża, to jednak większość aren ulokowano w samej metropolii, co zdecydowanie podnosiło rangę widowisk. O frekwencji na naszym torze już wspomniałem, ale uderzająca była liczba kibiców wszędzie tam, gdzie trwała rywalizacja o medale, niezależnie od dyscypliny. Oczywiście to, co było przywilejem fanów stało się zapewne zmorą dla mieszkańców miasta, którzy w dużej części wynieśli się z miasta. Przy organizacji igrzysk ważny jest też zamysł i wykorzystanie całej infrastruktury przez kolejne lata. O tym, że było to w detalach opracowane, niech świadczy pomysł adaptacji wioski olimpijskiej na mieszkania. Saint-Denis nie jest najprzyjemniejszą częścią Paryża, a teraz, właśnie za sprawą igrzysk, może stać się coraz atrakcyjniejszą lokalizacją.
– W Paryżu byli ze mną rodzice. Jeżdżą wszędzie, gdzie tylko się da, choć do Tokio z oczywistych powodów się nie wybrali. Mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy, zawsze czułem ich wsparcie, dla mnie to też ważne, że zobaczyli w końcu, jak zdobywam medal olimpijski. Teraz we Francji miała być ze mną żona, ale została w Polsce opiekując się naszym synkiem.
Jak to się wszystko zaczęło
– Najpierw biegałem, ale nie miało to wyczynowego charakteru. Na przystań wioślarską zaprowadził mnie starszy brat, miałem chyba 14 lat. Od początku spodobała mi się panująca tam atmosfera, równie fajnie było na wyjazdach, zgrupowaniach. Z hobby zrobiła się pasja polegająca na chęci przesuwania własnych granic, poszły za tym wyniki, tak pokochałem wioślarstwo. Zacząłem myśleć o nim bardzo poważnie, kiedy zdobyłem medal mistrzostw świata juniorów. Uznałem, że coś z tego może być, w związku z czym warto dalej trenować i zdobywać kolejne medale. Niestety, na kolejny swój sukces czekałem cztery lata, do 2017 roku, kiedy już w seniorach sięgnąłem po srebro mistrzostw kontynentu. Ta cierpliwość się opłacała, a później z małymi porażkami było coraz lepiej.
– Nigdy nie myślałem o zmianie dyscypliny sportu, mimo że wioślarstwo nie jest sportem mocno medialnym, media przypominają sobie o nas co cztery lata podczas igrzysk. Ale też nie da się ukryć, że co cztery lata właśnie wioślarstwo mocno zyskuje na popularności, bo konsekwentnie od dłuższego czasu przywozimy olimpijskie medale. Niech tak będzie i w Los Angeles, ale żeby nie była to jedna osada, a więcej. Generalnie lubię nasz sport z każdej perspektywy, nawet jako widza. Bardzo mocno kibicuję naszym drużynom młodzieżowym. Cenię wysiłek i trud wkładany w te niełatwą rywalizację, także wszechstronność treningów, jakie odbywamy, bo przecież nie tylko wiosłujemy. Np. zimą biegamy na nartach budując wydolność. Mój sport daje możliwość obcowania z naturą, kocham też harmonię, jaką daje wiosłowanie w czwórce. Z innych sportów lubię lekkoatletykę, ostatnio na wioślarskim Pucharze Świata razem z Fabianem Barańskim oglądaliśmy mistrzostwa Europy i próbę bicia rekordu świata przez tyczkarza Armanda Duplantisa. To też jakaś lekcja dla nas, jak to jest rywalizować samemu ze sobą i przekraczać kolejne granice.
Los Angeles po resecie
– Schodząc z podium w Paryżu potrzebowałem trochę czasu, by odetchnąć, byłem wykończony. Nie myślałem więc od razu o tym, co wydarzy się na igrzyskach w Los Angeles, bo do tego czasu czeka nas jeszcze sporo wyścigów i rywalizacji. Nie chcę patrzeć aż tak daleko, warto krok po kroku realizować najbliższe i najmniejsze cele. Muszę przyznać, że chcę pocieszyć się życiem rodzinnym, daje mi to nie mniej radości niż sport. Typowy sezon kończymy w połowie lub w końcówce września, od listopada zabieramy się za kolejne przygotowania, więc październik jest czasem dla najbliższych. Teraz po igrzyskach, także w związku z sukcesem, trener Aleksander Wojciechowski nieco się ugiął i pozwolił nam przygotowywać się do końca roku w warunkach domowych. Mamy rozpisane plany, każdy wie, co ma robić, wszystko skrupulatnie realizujemy. Pierwsze zgrupowanie zaplanowano na styczeń, wrócimy z mocno naładowanymi bateriami.Wracając do Los Angeles, spodziewamy się igrzysk z pompą. Amerykanie lubią zawieszać poprzeczkę bardzo wysoko, także w kwestii organizacji. Dla wioślarzy będzie to spore wyzwanie, ponieważ będziemy startować na historycznym torze, który ma tylko 1500 m. Skrócony o 500 m dystans, a jest on zaakceptowany przez FISA [Międzynarodową Federację Wioślarską – red.], wywoła wiele niespodzianek w poszczególnych konkurencjach. W czwórce podwójnej to wysiłek krótszy o półtorej minuty.
Moje fotografie
– Nie może być inaczej, jak każdy sportowiec uczestniczący w igrzyskach mam mnóstwo zdjęć z Paryża. Moje najcenniejsze to te zrobione z dachu budynku z widokiem na Wieżę Eiffla. Zapamiętam na zawsze pierwsze zdjęcie zrobione z medalem czy naszą wspólną rowerową podróż po wiosce olimpijskiej. Koła olimpijskie też musiałem uwiecznić na moich fotografiach, ale byliśmy w wiosce tak krótko, że trudno było nam zebrać się całą czwórką i zrobić sobie zdjęcie.
PI/PKOl
Fot.: Dominik Czaja, Szymon Sikora/PKOl