Ostatni tydzień igrzysk olimpijskich przebiegnie między innymi pod znakiem kolarstwa torowego. Rywalizację na welodromie w Saint-Quentin-en-Yvelines zainaugurował sprint drużynowy kobiet, w którym Polki uplasowały się na 7. pozycji, bijąc przy tym rekord kraju. Zwyciężyły Brytyjki, które – nie jako jedyne – uzyskały najlepszy wynik w historii.
Po zakończeniu olimpijskiego ścigania na szosie, nadszedł czas na kolarstwo torowe. Pierwszego dnia zmagań organizatorzy zaplanowali wyścigi drużynowe – sprint kobiet i mężczyzn oraz rywalizację na 4 kilometry. Medale rozdano jednak tylko w pierwszej konkurencji.
Wszystko rozpoczęło się od kwalifikacji, w których najlepiej poradziły sobie Brytyjki, ustanawiając nowy rekord świata (45,472 s). Polki — Marlena Karwacka, Urszula Łoś i Nikola Sibiak – pokonały dystans trzech okrążeń w czasie 47,284 s, co na osiem zespołów dało siódmą lokatę. W pierwszej rundzie spotkały się z Nowozelandkami, które wraz z Brytyjkami awansowały do finału.
Biało-Czerwone osiągnęły czas 47,022 s, bijąc tym samym dotychczasowy rekord Polski. Pozostałe zespoły pojechały jednak szybciej, przez co naszym zawodniczkom pozostała walka o 7. pozycję w biegu z Kanadą. Trio Karwacka-Łoś-Sibiak okazało się lepsze od drużyny zza Oceanu – w ostatecznym rozrachunku Polki zajęły siódme miejsce.
– Wiadomo, że każdy chciałby pojechać lepiej. To są igrzyska i czasy były ekstremalne. My pojechałyśmy rekord Polski, więc dałyśmy z siebie wszystko i więcej nie mogłyśmy – opisywała Marlena Karwacka w rozmowie z Naszosie.pl.
– Pojechałyśmy rekord Polski i możemy się z tego cieszyć. To pokazuje, że się rozwijamy i idziemy do góry. Też nie można ukrywać, że świat się rozwija jeszcze szybciej od nas, wielokrotnie padały dzisiaj rekordy świata, tak że jest ogień – dodała Urszula Łoś.
Tor w Saint-Quentin-en-Yvelines nie po raz pierwszy okazał się bardzo szybki, o czym świadczyło kilka rekordów globu w sprincie drużynowym kobiet. Ten ostatni, wynoszący 45,186 s, ustanowiły w finałowym biegu Brytyjki, pokonując Nowozelandki. Brąz zdobyły faworyzowane do złota Niemki, wielokrotne mistrzynie świata z ostatnich lat.
– Ten tor zawsze był szybszy ze względu na ścianę. To też są igrzyska olimpijskie i każdy szykuje się do tej imprezy. Dziwne by było, gdyby w ogóle tych rekordów nie było – powiedziała Urszula Łoś, która zwróciła także uwagę na niecodzienną atmosferę na podparyskim welodromie.
– Cały czas jest wrzawa i to mi się podoba. Nawet jak nie startuje moja konkurencja, to atmosfera powoduje, że mam ciary na całym ciele. To wzbudza u mnie ogromne emocje – mówiła.
– Można poczuć atmosferę igrzysk, bo ludzie kibicują mimo tego, że nie jesteśmy z ich kraju. Czuć ten doping – wtórowała jej Nikola Sibiak.
Przed Polkami jeszcze zmagania w sprincie i w keirinie. W środę w drugiej konkurencji wystartują Marlena Karwacka oraz Urszula Łoś.
– Chciałabym, żeby wynik na mecie był jak najlepszy, ale to nie zależy tylko ode mnie. W ogóle nie przyjeżdżałam tutaj z taką myślą, że „o Jezu, to są igrzyska olimpijskie”, bo przygotowania do mistrzostw świata czy Europy wyglądają dosyć podobnie i nie wywierałam na sobie dużej presji – powiedziała Urszula Łoś.
Oprócz sprintu drużynowego kobiet, na torze w Saint-Quentin-en-Yvelines odbyły się także kwalifikacje mężczyzn w tej samej konkurencji, które pewnie wygrali Holendrzy, bijąc przy tym rekord olimpijski (41,279 s). W kwalifikacjach drużynowego wyścigu na dochodzenie najlepsi okazali się natomiast Australijczycy, którzy dość nieoczekiwanie wykręcili czas 3:42,958, wyprzedzając Brytyjczyków, Duńczyków i Włochów, którzy bronią tytułu mistrzów olimpijskich. Dzisiejsze czasy wskazują, że kolejne rekordy świata na francuskim welodromie są bardzo blisko.
naszosie.pl
Fot.: Szymon Sikora/PKOl