– Jako komisja chcemy działać najpierw na miękko, przekonująco dla obu stron wchodzących w spór, choć warto zastrzec, że jesteśmy powołani po to, by stać na straży interesów sportowców. Chcemy też przekonać wszystkich, że bycie olimpijczykiem to powód do dumy – mówi Agnieszka Kobus-Zawojska, wioślarka, dwukrotna medalistka igrzysk olimpijskich, która została przewodniczącą komisji zawodniczej Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Agnieszka Kobus-Zawojska wywalczyła srebro w Tokio i brąz w Rio de Janeiro. Jest także mistrzynią świata i mistrzynią Europy. Została przewodniczącą komisji, w której skład weszli: Bartłomiej Adamus, Kajetan Duszyński, Anna Kiełbasińska, Paweł Kołodziński, Krzysztof Maksel, Piotr Michalski, Karolina Naja, Agata Ozdoba-Błach, Wojciech Pszczolarski, Aneta Stankiewicz, Ewa Trzebińska, Agnieszka Wieszczek, Luiza Złotkowska i Kamila Żuk.
– Stajesz na czele komisji zawodniczej, co zbiega się z Twoim macierzyństwem. Masz teraz nieco więcej czasu, by spojrzeć na problemy sportowców.
– Przede wszystkim jest mi niezwykle miło, że Prezydium Zarządu PKOl wybrało mnie na przewodniczącą tego ciała. Byłam naprawdę zaskoczona, ale i przez to zmotywowana do działania. Działać, odzywać się i próbować, a wszystko to w trosce o sportowców. Moja kariera dostarczyła mi wielu sytuacji w relacjach zawodnik – trener – związek. Doświadczenie to chcę przenieść na obecną misję, choć nie da się ukryć, że jako komisja jesteśmy jedynie ciałem doradczym. Pierwsze nasze spotkanie było burzą mózgów, gdzie z pozostałymi członkami komisji wymieniliśmy się doświadczeniami i poglądami. Ponieważ reprezentujemy rozmaite dyscypliny, musimy złapać ich specyfikę. Zresztą wszystko zależy od ludzi, bo niektórzy sportowcy należą do związków, gdzie komunikacja jest jak należy, inni muszą mierzyć się z brakiem dialogu na każdym kroku. Spisanie wszystkich problemów to początek, teraz czas na pomysły, które rozwiązywałyby trudne sprawy. Dobrze, że ludzie, którzy są w komisji, są niezwykle pozytywni, choćby kolarz torowy Krzysztof Maksel. To olimpijczyk z Rio de Janeiro i Tokio, ale przede wszystkim człowiek, który nie usiedzi w miejscu. Ma energię, by pomagać, zmieniać. Z tak pozytywnymi ludźmi na pewno możemy wiele zmienić. Wypracowane pomysły będziemy nieść gremiom nadrzędnym w PKOl i czekać na wiążące decyzje.
– Mogło by się wydawać, że to tylko ciało doradcze, ale misja Mai Włoszczowskiej, która jest w tej chwili w komisji zawodniczej Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, pokazała, że można działać sprawczo.
– Dlatego chcę być w kontakcie z Mają, pytać ją o sposób procedowania spraw, nie ukrywam, że dopiero uczę się nowej roli. Także Luiza Złotkowska ma doświadczenie związane z działalnością w komisji zawodniczej Stowarzyszenia Europejskich Komitetów Olimpijskich.
– Wraz z gratulacjami, jakie do mnie spłynęły, dostałam już wiadomości z prośbą o reakcję. Oczywiście sprawa ma charakter poufny i nie będę zdradzać informacji na ten temat. Pokazuje to potrzebę dialogu z zawodnikami i całkiem sporą liczbę spraw wymagających interwencji. Słuchać wszystkich stron, nie obrażać się, doprowadzać do konsensusu – takie cele stawiam przed sobą.
– Komisja zawodnicza to coś jak sportowe związki zawodowe – zrzesza zawodników, stoi na straży obrony interesów tych, którzy są krzywdzeni, itd.
– Tak, naszym celem jest przede wszystkim obrona sportowców przed tym, co niesprawiedliwie ich dotyka. Zawsze stanę za sportowcem, ale świadomym sportowcem, który zna swoje prawa i obowiązki. Nic nie może działać jednostronnie. Będę też odwodzić niektórych sportowców, by od razu nie szli w konfrontację. Wiem to z doświadczenia, że nie warto od razu palić mostów, z każdej sytuacji jest jakieś kompromisowe wyjście. Jako komisja chcemy działać najpierw na miękko, przekonująco dla obu stron wchodzących w spór, choć warto zastrzec, że jesteśmy powołani po to, by stać na straży interesów sportowców.
– Pierwsze Wasze pomysły?
– Właściwie to pomysł Mai Włoszczowskiej, by przed wyjazdem na igrzyska do Paryża zorganizować „call” ze wszystkimi uczestnikami naszej reprezentacji. Chodzi przede wszystkim o kwestie marketingowo-komercyjne, ogłoszony zostanie nowy regulamin związany ze sponsorami. Wytyczne MKOl będą jednoznaczne i restrykcyjne. Lepiej wiedzieć, co można, a czego nie przed wyjazdem, niż popaść później w kłopoty już na samych igrzyskach. Na tym polu było już wiele wojen między komitetem a sportowcami, a można przecież tego unikać. Przy okazji chcemy nieść wartość informacyjną. Jeśli jakiś sportowiec nie będzie czegoś wiedział, my jesteśmy od tego, żeby wytłumaczyć wszystkie sporne kwestie.
– Prawdziwym wyzwaniem są media społecznościowe. Niby można z nich korzystać, a tak naprawdę nie wszystko można na igrzyskach pokazać.
– Zwłaszcza jeśli chodzi o oznaczanie swoich sponsorów. Jest cisza marketingowa i koniec, nie można jej łamać. Nie każdego jesteśmy w stanie wyłapać jako PKOl. Stąd potrzeba warsztatów uświadamiających. Z drugiej strony nieco żałuję. Społeczeństwo odchodzi od tradycyjnego sportu, wciąga ich świat freak fightów, które przecież nie mają nic wspólnego ze sportem tradycyjnym. Może poprzez promocję igrzysk także od strony współprac reklamowych wyszlibyśmy do młodych. Przecież wszyscy młodzi żyją teraz w aplikacjach.
– Chcemy nauczyć sportowców, jak posługiwać się mediami społecznościowymi na co dzień. Tak, by robić to skutecznie, np. kooperując ze sponsorami, bez których przecież nie ma sportu. Zdobycie medalu to dopiero pierwszy krok, kolejnym jest podzielenie się sukcesem z innymi, udzielanie wywiadów, wyjście do świata, zwłaszcza w sportach niszowych. Należy mówić: „jestem olimpijczykiem” nie tylko podczas igrzysk, ale także na co dzień. Jesteśmy społecznością, wychodźmy z tym do ludzi. Warto inspirować się olimpijczykami, to powód do dumy. Nie można kupić biletu na igrzyska, jadą tam tylko nieliczni, naprawdę wybitni.
– Jak to jest w wioślarstwie, Twojej dyscyplinie? Często zdarza się, że sportowcy potrzebują pomocy?
– Akurat w wioślarstwie nie było na co narzekać. Nie wchodziłam w spór z moim związkiem, choć zawsze dbałam o to, by być świadomą sportsmenką. Zawsze czytałam regulaminy, ustanawiane zasady, stosując się do nich za każdym razem. Kiedy miałam wątpliwości, pisałam maila z pytaniami, kiedy podpisywałam umowę sponsorską, wyjaśniałam wszystkie potencjalne kwestie sporne. Ale nie każdy ma tyle szczęścia co ja. Znam związki, właściwie konkretną sytuację, że dziewczyna jest na podstawie wyników najlepsza w Polsce, a nie jedzie na mistrzostwa świata, tylko toczy batalię ze swoim środowiskiem w mediach. Właśnie tu jest pole do naszej interwencji.
– Choć muszę przyznać, że i u mnie nie wszystko było kolorowo. Po igrzyskach w Tokio rozstaliśmy się z trenerem odwracając się od siebie na pięcie. Było mi przykro, choć czasem tak w życiu bywa. Ale nie chcę narzekać, bo słuchając innych wiem, jak to funkcjonuje, jak źle funkcjonuje. Na pewno się przydamy jako komisja.
Rozmawiał Przemysław Iwańczyk/Polsat Sport
Fot.: Szymon Sikora/PKOl