Maja Włoszczowska, nasza dwukrotna wicemistrzyni olimpijska w kolarstwie górskim na pewno nie tak wyobrażała sobie pożegnanie z igrzyskami olimpijskimi. Polka uplasowała się na 20. miejscu, po nieudanym i dość pechowym starcie. Wygrała – prywatnie jej przyjaciółka – Szwajcarka Jolanda Neff.
– Już widziałam na wyścigu mężczyzn, że ten start jest fatalny. Szykana zaraz po starcie jest taka, że nie ma się jak przebić. Potem zaraz dwie linie bardzo grząskie, na szczycie kamyki, na zjeździe kamyki, więc z góry było wiadomo, że tam będzie się korkowało. Dlatego też oglądałam start chłopaków ze dwadzieścia razy, żeby przeanalizować najlepszą drogę. Zdawało się, że pierwszy podjazd należy pojechać lewą stroną, że tam będzie można wyprzedzać. Ale na górze się strasznie zakorkowało, jedna z dziewczyn wjechała chyba we mnie, nie wiem co się tam wydarzyło, ale straciłam sporo czasu. Jedyny mój błąd to, że po tym za szybko próbowałam wsiąść na rower, a tam dalej były kamyki i uskoki, przez co nie było miejsca, żeby dobrze się wpiąć i odjechać. Próbowałam ze 2-3 razy przez co zamotałam się jeszcze bardziej i w końcu na szczycie zostałam jako chyba ostatnia lub jedna z ostatnich – powiedziała Maja Włoszczowska ma mecie olimpijskiego wyścigu MTB.
– Dzień wcześniej podobnie zaczął David Valero i tym się inspirowałam – nie wolno się poddawać. Jednak on miał chyba trochę lepszą nogę ode mnie, bo przebił się aż do trzeciego miejsca. Ja postanowiłam zrobić podobnie i przebijałam się całkiem dobrze, ale każdy błąd, każdej przeciwniczki przede mną spowalniał mnie. Pierwsze dwie rundy kosztowały mnie bardzo dużo. Na, chyba trzeciej, to ja zaczęłam popełniać błędy, poza tym błoto także robiło swoje. No, ale warunki były takie same dla wszystkich – komentowała nasza mistrzyni. – Teraz jest tak wiele świetnych zawodniczek, że 20. miejsce nie jest wstydem. Uważam tak choćby z tego powodu, że wiele dziewczyn, które w tym roku jeździły o wiele lepiej ode mnie, były tu za mną.
W MTB start ma ogromne znaczenie, a ten szczególnie był pechowy dla Mai Włoszczowskiej. – Dwie dziewczyny przede mną próbowały się wcisnąć w jedno miejsce – prosto przede mnie, z kolei inna zawodniczka, która stała też przed nami nie wpięła się w pedał, bardzo została blokując nas. Gorzej być nie mogło, a ja przecież stałam dość daleko. Trochę w tym przeszkodził Covid, bo o rozstawieniu decydował ranking z 2019 roku. Potem nie można było się ścigać i zbierać punktów, a ja tamten rok z powodów zdrowotnych miałam słaby i mało się ścigałam. Szkoda tego wyścigu dziś, bo gdyby nie ten start, to zawody byłby całkiem inne. Może nie myślałam o medalu, ale o pierwszej dziesiątce na pewno.
Wygrała znana i wielka zawodniczka MTB Jolanda Neff. Drugie miejsce i srebro wywalczyła Sina Frei, a brąz Linda Indergand. – Trzy Szwajcarki na podium to jest zaskoczenie, a szczególnie dla Francuzek. I, o ile można było się spodziewać zwycięstwa Jolandy, z którego bardzo się cieszę, bo to moja wielka przyjaciółka – to dwie kolejne Szwajcarki mnie zaskoczyły. Mega się cieszę, że Jolka wygrała.
Niestety to był ostatni start Mai Włoszczowskiej w igrzyskach olimpijskich. Polka już wcześniej to zapowiadała i choć zapytaliśmy, czy może zmieni jeszcze zdanie, to powiedziała, że nie. – Łza się w oku kręci i trochę szkoda, ale do Paryża nie pojadę. Będę dopingowała Kasi Solus-Miśkowicz, Matyldzie Szczecińskiej i kilku innym młodym zawodniczkom, które podniosą swój poziom na tyle, aby walczyć o wyjazd na igrzyska. Mam nadzieję, że znajdą się osoby, które pójdą w moje ślady. Bardzo mocno trzymam kciuki za Bartka Wawaka, który naprawdę może walczyć ze światową czołówką, ale ciągle gdzieś tam brakuje mu szczęścia. Teraz mocno także będę trzymać kciuki za polską szosę kobiet, która zaczęła się znakomicie rozwijać. Kasia Niewiadoma jest na nieprawdopodobnie wysokim poziomie, a w tym roku jest chyba najsilniejsza ever. Marta Lach zaczęła świetnie jeździć, Ania Plichta odżyła jak widać. Może tę pałeczkę przejmą teraz ode mnie one, ale wierzę, że na młodzież z MTB też przyjdzie czas.
Maja Włoszczowska powoli zamyka swój kolarsko-zawodniczy rozdział w życiu. Zaczęła od najważniejszej imprezy – igrzysk olimpijskich. – Na razie jeszcze nie wiem jak to będzie dalej. Chciałam jeszcze pojechać w tym roku na MŚ w Maratonie, a z kolei MŚ MTB są w Val di Sole, która jest przecież moją najszczęśliwszą trasą. Zaraz mamy jeszcze Mistrzostwa Polski i tam na pewno pojadę. Na pewno muszę znaleźć gdzieś dobre miejsce na pożegnanie z zawodnikami MTB, bo tutaj się nie uda, ponieważ wszyscy się już rozjeżdżamy. No będzie jeszcze we wrześniu mój wyścig w Jeleniej Górze – 25-26 września, na który wszystkich serdecznie zapraszam. Także na razie był to mój „olimpijski last dance” – zakończyła Maja Włoszczowska.
Dla polskiego kolarstwa górskiego i kolarstwa w ogóle kończy się pewna era. Maja Włoszczowska to najbardziej utytułowana polska zawodniczka ostatnich lat. Przede wszystkim to dwukrotna wicemistrzyni olimpijska, mistrzyni świata w maratonie, cross-country, mistrzyni Europy. Między innymi dzięki niej o polskim MTB było głośno na całym świecie. Postać nietuzinkowa, medialna, inteligenta i także piękna kobieta – talent jakiego długo będziemy szukać, choć sama zawodniczka ma nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto przejmie po niej tę przysłowiową „pałeczkę” dość szybko.
PKOl
Fot.: PKOl – Szymon Sikora