Reprezentacja Polski z dorobkiem dwóch brązowych medali w konkurencjach sprinterskich zakończyła udział w mistrzostwach świata w łyżwiarstwie szybkim w Calgary. – W dalszym ciągu pokazujemy, że w sprincie, zwłaszcza na 500 metrów i w drużynach, trzeba się z nami liczyć – przypomina Konrad Niedźwiedzki, dyrektor sportowy Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego. W niedzielę Natalia Jabrzyk, jedyna nasza reprezentantka startująca tego dnia w Kanadzie, była dziewiętnasta na 1500 metrów.
Biało-czerwoni po świetnych występach na styczniowych mistrzostwach Europy w Heerenveen, gdzie zdobyli trzy medale, jak również w ostatnim Pucharze Świata w kanadyjskim Quebecu (cztery razy na podium) liczyli, że na najważniejszej imprezie sezonu uda się nawiązać do wyników z poprzednich tygodni. Oczekiwań nie zawiedli sprinterzy – już pierwszego dnia MŚ w Calgary brąz w sprincie drużynowym wywalczyły Andżelika Wójcik, Iga Wojtasik i Karolina Bosiek, zaś dzień później na najniższym stopniu podium 500 metrów mężczyzn stanął Damian Żurek, który przy okazji ustanowił nowy rekord Polski (34.117).
– Gdy Karolina wjechała na metę z trzecim czasem, wyprzedzając przy tym Holenderki, wiedziałam, że następna para nie będzie miała łatwo pobić nasz wynik. Można powiedzieć, że cieszyłam się już przed tym biegiem, ale pełna euforia przyszła dopiero po nim – nie ukrywała Wojtasik. – Końcówka sezonu była z lekkimi problemami, ale kończy się happy endem. Bieg był od samego początku bardzo dobry: dobre otwarcie, mocna końcówka i rekord Polski. Nic więcej dodać, jestem przeszczęśliwy – mówił z kolei Żurek po piątkowym biegu.
Warto przypomnieć, że medal zdobyty przez Żurka był jednocześnie pierwszym polskim krążkiem zdobytym indywidualnie na MŚ na dystansach, gdyż we wcześniejszych edycjach imprezy Polacy pięciokrotnie byli drużynowo w najlepszej trójce. Na lodzie w Calgary, uznawanym za jeden z najszybszych torów łyżwiarskich na świecie, biało-czerwoni osiągnęli kilka innych wartościowych wyników. O medal w sprincie drużynowym mężczyzn otarli się Marek Kania, Piotr Michalski i Żurek, którzy przez pierwszą połowę dystansu osiągnęli czas najlepszy z całej stawki. Na nieszczęście dla nich, w wielkiej formie było także pięć innych ekip, a różnica między nowymi mistrzami z Kanady a szóstymi Amerykanami wynosiła zaledwie 0,23 sekundy! Polacy – mimo ustanowienia nowego rekordu kraju (1:17.37) – ostatecznie finiszowali na piątej pozycji, tracąc do trzecich Norwegów jedynie 0,05 sekundy. To nie jedyne miejsca biało-czerwonych w czołowej dziesiątce na MŚ w Calgary – siódmy na 1000 metrów był Żurek, dziewiąte miejsce na dwa razy krótszym dystansie wśród kobiet zajęła Wójcik, a Natalia Jabrzyk, Bosiek i Magdalena Czyszczoń miały siódmy czas w biegu drużynowym.
– Oczywiście, marzył nam się również medal sprinterów w drużynie, sami chłopacy celowali nawet w złoto, ale poziom na MŚ był kosmiczny. W dalszym ciągu pokazujemy, że w sprincie, zwłaszcza na 500 m i w drużynach, trzeba się z nami liczyć – przypomina Konrad Niedźwiedzki, dyrektor sportowy Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego.
W niedzielę, ostatnim dniu MŚ w Calgary, startowano na 1500 metrów i długich dystansach. W pierwszej konkurencji z udziałem kobiet wystąpiła Natalia Jabrzyk. Panczenistka Pilicy Tomaszów Mazowiecki zajęła dziewiętnaste miejsce, poprawiając swój rekord życiowy (1:57.42).
Reprezentanci Polski mają jeszcze jedną szansę na medale MŚ w tym sezonie. Za niespełna trzy tygodnie w Inzell (7-10 marca) zostanie rozegrany światowy czempionat w wieloboju i wieloboju sprinterskim. Już za kilka dni panczeniści na rozgrzewkę przed wyjazdem do Niemiec staną do rywalizacji w wielobojowych mistrzostwach Polski w Tomaszowie Mazowieckim (27-29 lutego). Jeszcze wcześniej część kadrowiczów, m.in. Kania, Jabrzyk czy Wojtasik, weźmie udział w Akademickich Mistrzostwach Świata w Hamar (22-25 lutego).
PZŁS