Kajakarka Karolina Naja, trzykrotna już medalistka olimpijska (brąz – Londyn 2012, brąz – Rio 2016, srebro – Tokio 2020) powiedziała, że wraz z partnerką Anną Puławską bardzo mocno wierzyły w siebie w finale, bo wiedziały, że są bardzo mocne. Swoje świetne przygotowanie potwierdziły w finale olimpijskim, zajmując w nim drugie miejsce.
– Udało się dobrze ustawić do startu, który zawsze jest naszym atutem. Pilnowałyśmy drugiego miejsca, ale nie wszystko widziałyśmy, bo płynęłyśmy na najbardziej zewnętrznym torze. Jednak w środku dystansu wiedziałam, że jest dobrze – powiedziała Karolina Naja.
– Na samym końcu zrobił się trochę „kołchoz”, obawiałam się, że fala będzie mocno odbijała od brzegu. Przedbieg i półfinał pojechałyśmy trochę z rezerwą, więc w finale już nie było się nad czym zastanawiać i trzeba było cisnąć od początku do samego końca. A muszę dodać, że Ania w pełni „sprzedaje się” tylko w finałach – co oczywiście nie znaczy, że wcześniej się obija czy nie pracuje. Wiedziałam, że już teraz będzie tylko ogień – dodała.
– Bardzo mocno wierzyłyśmy w siebie, wiedziałyśmy, że jest moc. Nie było chwil zwątpienia przez te dziesięć miesięcy, czy inaczej licząc – pięć lat, przygotowań. Obsada była tu bardzo mocna, bo po raz pierwszy mogły startować po dwie łódki z jednego kraju, czyli na przykład dwie pary Węgierek, które nigdy nie oddają wyścigów za darmo. My mamy obszerną kadrę, trener Tomasz Kryk zawsze o to dbał. Cały czas wchodzą do niej młode zawodniczki – jak Ania, która idealnie wbiła się w te igrzyska – zakończyła trzykrotna medalistka olimpijska.
PKOl
Fot.: PKOl – Szymon Sikora