Magdalena Kwaśna: „To nie są zawody jak każde inne”

Magdalena Kwaśna reprezentuje Polskę podczas Igrzysk XXXII Olimpiady Tokio 2020 w żeglarskiej klasie Laser Radial. Polka debiutuje w imprezie tej rangi i mimo stresu wywołanego igrzyskami, chce dać z siebie wszystko, aby być z siebie zadowoloną. Widać, że żeglarstwo sprawia jej przyjemność i frajdę, a o to też w tym wszystkim chodzi.

Magdalena Kwaśna po pierwszym dniu plasuje się na 17. miejscu.W pierwszym wyścigu Polka finiszowała na siódmym miejscu w stawce 44 zawodniczek (najliczniejsza konkurencja żeglarska na igrzyskach). Przed startem do drugiego wyścigu „zgasł” wiatr i zawodniczki musiały dość długo czekać na wodzie w upale na jego powrót. Magdalena popisała się znakomitym startem i pierwszy kurs na wiatr przepłynęła w czołówce. Niestety, potem było już nieco gorzej i ostatecznie do mety Polka dotarła dopiero na 28. miejscu, co kosztowało ją spadek w klasyfikacji generalnej na 17. pozycję. Po dwóch wyścigach prowadzi Niemka Svenja Weger, która wyprzedza Dunkę Anne-Marie Rindom trenowaną przez polskiego trenera Piotra Wojewskiego.

– Debiut olimpijski już za Tobą. Pierwsze dwa wyścigi odbyły się w niedzielę. Był stres debiutanta?

– Tak. Debiut był stresujący. Niby regaty jak każde, ale ranga i cała otoczka dają się odczuć. Ale wydaje mi się, że każdy jest zestresowany przed igrzyskami olimpijskimi i to jest chyba normalne. Mimo nerwów, ja lubię takie duże regaty, takie wyzwania, więc mam nadzieję, że po tym debiutanckim stresie, teraz będzie już spokojniej.

– Co więc jest innego w igrzyskach olimpijskich, skoro wszystko przecież jest takie samo: łódka ta sama, woda też, zawodnicy i rywale wokół…?

– No właśnie. Wydaje mi się, że to sama świadomość tego, że to ta impreza, ta docelowa, czyli igrzyska olimpijskie, wokół których krąży wiele żeglarskich legend, że każdy tu protestują za wszystko. Wszyscy tu są bardziej skoncentrowani i nigdy nie wiadomo jak będzie się zachowywać flota, mimo iż to ci sami ludzie, z którymi normalnie się ścigamy na co dzień. Ale jestem dobrej myśli.

Magdalena Kwaśna podczas ślubowania przed wyjazdem na igrzyska olimpijskie

– Może ten stres nasila się z tego powodu, że igrzyska olimpijskie oglądają wszyscy – cała Polska, cały świat. Kibice śledzą każdy start, w naszym przypadku Polaków, no i szeroko jest to pokazywane i komentowane w mediach, telewizji?

– No tak, normalnie to nikt nie wie co się u nas dzieje, co my na tej wodzie robimy. Ale nie powiedziałabym, żeby to miało wpływ. Zresztą ostatnio jestem odcięta od mediów, żeby sobie tym głowy nie zaprzątać, ale bardzo cieszy mnie to, że znajomi mocniej zaczęli się interesować i obserwują co się dzieje. To jest nasze tzw. pięć minut – teraz można przyjrzeć się dokładnie co my w tych łódkach robimy.

– To Twój debiut olimpijski. Masz jakiś konkretny cel na te regaty?

– Mój taki cel wewnętrzny, prywatny, osobisty, to po prostu pływać dobre wyścigi i nie zakładać na siebie zbędnej presji, bo mój młody wiek jak na flotę – bo żeglarstwo uprawia się dość długo – stawia mnie na początku mojej kariery na tle naszej floty. No i chciałabym gdzieś to wykorzystać. To przeciwniczki mają mieć presję, nie ja.

– No dobrze, ale czy Twój trener podziela Twoje cele, czy ma inne?

– (śmiech) Jaki cel ma mój trener, to mnie nie obchodzi (śmiech)! To są moje regaty, to są moje igrzyska, to ja jestem na wodzie. Nie pływam dla trenera, tylko dla siebie. To ja przede wszystkim mam być z siebie zadowolona. Nie chcę żeby ktokolwiek wpłynął na to jak ja je odczuwam. Chcę dawać z siebie wszystko, żeby mieć świadomość, że zrobiłam to co w mojej mocy. Nawet jak coś nie idzie to trzeba działać tak, żeby móc spojrzeć sobie w twarz i powiedzieć, że zrobiło się wszystko co można było.

– Jak oceniasz cała olimpijską otoczkę, Waszą wioskę, akwen, pogodę?

– U nas, w wiosce żeglarskiej jest spokojnie. Miałam przyjemność być chwilę w wiosce głównej no i tam jest tego zamieszania dużo więcej, ale też bardziej czuć atmosferę igrzysk. My żeglarze jesteśmy wymieszani tu we własnym sobie, oglądamy na co dzień twarze znane nam od lat. Na pewno nowością jest życie w bańce. Nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, my tak nigdy nie żyliśmy. To jest nowe i wymagające, to fakt. Jednak cieszę się, że igrzyska się obywają i jak ktoś mi mówi, że nie czuje tej atmosfery, to ja nie wiem o co mu chodzi. To nie są zawody jak każde inne. To czuć! Niby woda ta sama, ale wszystko co się dzieje na brzegu, jest totalnie inne i bardzo wyjątkowe. Cieszę się, że ja to czuję i nie jestem w sytuacji typu: „A w Rio to było tak”. No i paradoksalnie, ze względu, że to moje pierwsze regaty olimpijskie, to nie mam takich wielkich oczekiwań jak inni.

– Czy procedury covidowe bardzo utrudniają życie?

– Same procedury nie, ale bycie w maseczce cały czas, nawet na świeżym powietrzu, przy tak wysokiej wilgotności powietrza czas jest trudne i uciążliwe. Ciągle trzeba pić, momentami ciężko się oddycha no i nawet możemy dostać kary punktowe w wyścigach za nieprzestrzeganie zasad i przepisów. Jest duża presja, żeby trzymać się tego sztywno. Bycie w bańce jest dla mnie największym wyzwaniem. No i to, że nie można się uwolnić od tych samych wciąż ludzi – ciągle razem, w tej samej stołówce, w tym samym hotelu, jedziemy tym samym autobusem. To jest wyzwanie dla sportu, który jest dość niszowy i odbywa się daleko na wodzie. Ale każdy ma tak samo.

PKOl
Fot.: PKOl – Szymon Sikora