Maja
Włoszczowska

"Byłam w tamtym czasie wzorową uczennicą, typowym kujonem, stwierdziłam, że codzienne treningi mogą być zbyt dużym wyzwaniem, by łączyć je ze szkołą. Kilka osób mnie namawiało i poszłam na te zajęcia. Było tak fajnie, że na tym treningu zostałam przez ponad 20 lat."

2

Medale igrzysk olimpijskich

2

Piękna przygoda, która niewinnie się zaczęła

– Dwa lata temu skończyłam swoją kolarską karierę, chciałam z tego powodu zrobić porządną imprezę podsumowującą. Namawiali mnie do tego bliscy, ale to pandemia, to wybuch wojny, zawsze coś stawało na przeszkodzie. Dopiero moje 40. urodziny skłoniły mnie do tego, by wreszcie zamknąć ten rozdział mojej kariery sportowej – mówi Maja Włoszczowska, dwukrotna medalistka olimpijska, a obecnie członkini komisji zawodniczej Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.

Jak to się wszystko zaczęło?

Moje sportowe początki to przede wszystkim mama, która uwielbia aktywność fizyczną. Zawsze całą rodziną wybieraliśmy rozmaite sporty. Zimą to były narty, a latem rowery. Nigdy nie było wymówek, nie było innej opcji na spędzenie niedzielnego czasu. Zawsze jednak było to hobby, absolutnie nikt nie myślał o wyczynowej karierze, nikt z moich bliskich nie kreślił planów, według których miałabym zostać zawodowym sportowcem. Ale kiedyś wystartowaliśmy w amatorskich mistrzostwach Polski „Family Cup”. Wszystko działo się nieopodal naszego domu w Karpaczu, grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Wtedy okazało się, że mam talent do kolarstwa górskiego. Najpierw wygrałam eliminacje regionalne, później ogólnopolskie finały, stojąc na podium podszedł do mnie trener Śnieżki Karpacz, wręczył koszulkę kolarską i powiedział, że następnego dnia mam przyjechać na trening. Byłam w tamtym czasie wzorową uczennicą, typowym kujonem, stwierdziłam, że codzienne treningi mogą być zbyt dużym wyzwaniem, by łączyć je ze szkołą. Kilka osób mnie namawiało i poszłam na te zajęcia. Było tak fajnie, że na tym treningu zostałam przez ponad 20 lat. W szkole podstawowej grałam również w koszykówkę, biegałam w przełajach, jeździłam na nartach zjazdowych w szkółce narciarskiej, ale to rower była zawsze moją największą pasją. Przede wszystkim dlatego, że sam rodzaj wysiłku, jako dyscyplina wytrzymałościowa, był dla mnie idealny. Poza moimi predyspozycjami to przede wszystkim kontakt z naturą, okazja do poznawania nowych miejsc, zwiedzanie świata. No i ten rollercoaster w naturze – zjazdy z korzeniami i kamieniami oraz podjazdy. Kiedy ma się odpowiednią technikę, daje to dużo frajdy, powoduje potężny wyrzut endorfin i radości. Dlatego mimo zakończenia kariery zawodowej, wciąż dużo jeżdżę na rowerze. Nawet cieszy mnie to bardziej niż kiedyś, bo nie ograniczają mnie już interwały zadane przez trenera. Tylko jeżdżę gdzie chcę i ile chcę. Czerpię z tego czystą przyjemność.

Moje życie to także matematyka

Kiedy skończyłam szkołę średnią, stanęłam przed dylematem, jakie studia wybrać. Chodził mi po głowie marketing sportowy w wersji zaocznej, by uzyskać tytuł magistra skupiając się na karierze sportowej. Wtedy do porządku przywróciła mnie mama i finalnie wybrałam totalnie skrajną rzecz, czyli matematykę finansową i ubezpieczeniową na Politechnice Wrocławskiej w trybie dziennym. Kiedy ktoś mnie teraz pyta, czy wykorzystywałam tę wiedzę w trakcie swojej kariery, to odpowiadam, że niekoniecznie. Choć analityczne myślenie zawsze się przydaje i to w każdym aspekcie życia. Liczby i umiejętność posługiwania się nimi zawsze przydawały mi się w karierze, trening w kolarstwie to w dużej części liczby, próg FTP, moc, jaką jesteśmy w stanie generować w jednostce czasu. Do tego dostosowuje się interwały treningowej, itd. W oparciu o takie narzędzia można prognozować formę na dany dzień. Czy zamierzam pracować w zawodzie? Też nie. Ale kiedy przedstawiam się jako analityk finansowo-ubezpieczeniowy, ludzie traktują mnie poważniej, więc było warto. A już mówiąc poważnie, matematyka była dla mnie poduszką bezpieczeństwa na wypadek, gdyby kariera sportowa nie potoczyła się tak, jak planowałam. Teraz wiele mówimy o tym, jak ważne jest, by sportowcy myśleli o swojej przyszłości i nie stawiali wszystkiego na jedną kartę. Życie pokazuje, że jedna kontuzja może wykluczyć zawodnika ze sportu już na zawsze. Tym bardziej cieszę się, że dałam radę pogodzić studia dzienne z zawodowym sportem. Studia poszerzyły moje horyzonty, nie zamknęłam się w wąskim świecie kariery. Ile kilometrów przejechałam na rowerze? Prawdę mówiąc nigdy tego nie liczyłam, bo z reguły trenowałam na czas, a nie na dystans. Średnio było to około 13 tys. km rocznie, kilka razy udało się objechać kulę ziemską dookoła. Jeszcze kilka takich rund przede mną…

Kobiety w sporcie

Na moim benefisie gościło kilka fantastycznych kobiet, m.in. Otylia Jędrzejczak, Monika Pyrek, które już skończyły karierę i niesamowicie realizują się w strukturach sportowych. Była z nami Kasia Zillmann, która wciąż jest aktywna, a już myśli o swojej przyszłości i mocno działa na rzecz kobiet w sporcie. Jestem dumna, że poruszam się wśród kobiet, które zmieniają sport, dużo do niego wnoszą, łamią stereotypy. Wspomniana już Otylia została prezesem Polskiego Związku Pływackiego, cieszę się z tego, bo to przykład, że kobiety na stanowiskach dobrze sobie radzą. Staramy się wprowadzać standardy z Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego na struktury krajowe. Problemem jest, że kobiety nie zawsze chcą obejmować takie stanowiska, ale z drugiej strony hamuje je to, że tych miejsc nie ma zbyt wiele. Nie zawsze jesteśmy też dobrze i mile widziane w tych strukturach zarządczych. Pod tym względem sport przechodzi dużą transformację. Zaledwie 30 proc. członków MKOl to kobiety, a dążymy do zachowania parytetu. Niewykluczone, że będziemy mieli kobietę kandydata na stanowisko szefa MKOl. To fajne zmiany, które wnoszą wiele dobrego.

Taniec z gwiazdami

Wiele osób dziwiło się na mój udział w XIII edycji „Tańca z Gwiazdami”. Że to już passe, że już nikt się tym interesuje, może niekoniecznie dobrze wpływa to na wizerunek, tymczasem okazało się, że to świetna przygoda. Sport sprawił, że mocno ograniczyłam swoje życie, nie miałam możliwości skupienia się na innych pasjach, więc uznałam, że jeśli mogę przeżyć coś nowego, a przy okazji nauczyć się tańczyć, to czemu nie. Zobaczyłam przy okazji, jak wygląda program na żywo z tak wielkim rozmachem. Być w środku tego wszystkiego było genialnym doświadczeniem i bardzo się cieszyłam, mimo że moja kariera w tym programie była krótka. Z życia należy korzystać, nie patrzeć na to, kto i za co nas krytykuje, tylko brać, ile się da.

Mój największy sukces

To nie największe imprezy, ale powrót do ścigania się po bardzo poważnej kontuzji. Pierwsze medale mistrzostw świata czy pierwszy medal olimpijski był obłędnym przeżyciem, czymś nie do opisania, nie do uwierzenia, konsekwencją włożonej w to ciężkiej pracy, ale nigdy w drodze do tych sukcesów nie miałam większych przeszkód. A taką przeszkodą był bardzo poważny uraz, który wykluczył mnie z igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 roku. Miałam totalnie zniszczony staw skokowy, a było to tydzień przed olimpijskim startem. Już nie chodzi o igrzyska, mój powrót do sportu w ogóle stanął pod znakiem zapytania. Powrót był trudny, okupiony wieloma miesiącami tytanicznej pracy i rehabilitacji. Po drodze pojawiło się mnóstwo innych trudności, wymagało to niesamowitej wytrwałości, ciężkiej harówki, wiary, a ja sobie z tym poradziłam. Po tej kontuzji miałam swój najlepszy sezon, a za kolejne cztery lata wystartowałam w igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro, gdzie zdobyłam swój drugi medal. Rio było obłędne. Także dlatego, że towarzyszyła mi duża świadomość. Choćby taka, że mój start nie wynika tego, że urodziłam się z dużym wynikiem VO2Max i miałam szczęście do ludzi po drodze, tylko dlatego, że przeszłam bardzo ciężką drogę, zebrałam wokół siebie fantastyczny zespół z wielką świadomością. Każdy dzień planu treningowego realizowany był z dużą uwagą. To był piekielnie ciężko wypracowany medal, z którego tym większa była satysfakcja na mecie. Uczucie nie do opisania. Kiedy teraz o tym myślę, mam ciarki na rękach. To było warte tej ciężkiej pracy.

materiał ukazał się w Polsacie Sport

Igrzyska olimpijskie

Wszystkie igrzyska, w których brałam udział, spowodowały we mnie jakąś dużą zmianę, albo dużo mnie nauczyły. Ukształtowały mnie jako sportowca i człowieka. To wyjątkowa impreza skupiająca uwagę mediów na całym świecie, ludzi, którzy na co dzień nie interesują się sportem. Potęguje to stres towarzyszący sportowcom, ale jednocześnie to szansa na całkowite odwrócenie dotychczasowej kariery. Pierwszymi były te w Atenach jeszcze w trakcie studiów. Wówczas zmieniły się moje życiowe priorytety, nauka zeszła na drugi plan, pierwszy był już sport. Nie mogło być inaczej, kiedy zdałam sobie sprawę, że o takiej imprezie marzy tysiące sportowców na całym świecie. Po raz pierwszy towarzyszyły mi takie nerwy, doświadczyłam co to znaczy zainteresowanie mediów, oczekiwania kibiców, itd. Wielkiej pracy psychologicznej wymagało postawienie mnie na nogi i wprowadzenia z obawy „co to będzie, kiedy nie zdobędę medalu olimpijskiego”. Skończyłam na szóstym miejscu, co ze względu na mój młody wiek okazało się bardzo dobrym wynikiem.

Później był Pekin w 2008 roku i trafienie do świadomości szerokiej publiki. Medal zmienia życie sportowca, zwłaszcza w niszowych dyscyplinach sportu. Moja rozpoznawalność w Polsce wzrosła kilkukrotnie, niosło to wiele pozytywów, ale i odpowiedzialność za to, że jest się osobą publiczną. O Londynie i tragedii z tym związanej już mówiłam, a przecież jechałam tam jako faworytka do złota. To miały być moje najlepsze igrzyska. Ale to też nauka, że nie na wszystko w życiu mamy wpływ, a energię należy skupiać tam, gdzie możemy coś realnego zrobić. „Rio” były najbardziej magicznymi igrzyskami, państwo już wiedzą, ale moimi ostatnimi były te w Tokio – wyjątkowe, pandemiczne. Miałam skończyć karierę w 2020 roku, z powodu przełożenia igrzysk musiałam to przełożyć o rok, co niezbyt korzystnie wpłynęło na moją formę. Tam jednak spotkał mnie niesamowity przywilej, byłam chorążą Olimpijskiej Reprezentacji Polski razem z Pawłem Korzeniowskim. Nie wiem, czy to tzw. klątwa chorążego, nie wiem, co nie zagrało, ale jeśli chodzi o wynik, był to mój najgorszy start, zakończony na 21. miejscu. Niezwykłe doświadczenie pozwoliło mi wytłumaczyć sobie, że zrobiłam wszystko, by przygotować się i wystartować jak najlepiej. Nic bym nie zmieniła w tym procesie, po prostu czasami ma się gorszy dzień, a w sporcie obniżenie takiej dyspozycji o 5 proc. dramatycznie przenosi się na wynik końcowy.

Mistrzostwa świata

W kolarstwie górskim to impreza na równi z igrzyskami olimpijskimi, ponieważ walczy się o tęczową koszulkę najlepszego zawodnika globu, przez rok można ścigać się w tęczowych barwach. Złoto z 2010 roku to wielki highlight mojej kariery, ale te highlighty to także przegrane zawody, w moim przypadku w 2016 roku w Novym Meste na Morave. Przez cały wyścig jechałam na drugim miejscu, na ostatnim zjeździe miałam defekt roweru, przebiłam oponę, musiałam biec do boksu technicznego, wyprzedziły mnie dwie zawodniczki. Rzuciłam się w szaleńczą pogoń, na finiszu doganiałam Kanadyjkę Emily Batty. Przegrałam o… 20 cm, znalazłam się tuż poza podium. Na mecie czekali na mnie polscy fani, którzy licznie przyjechali do Czech. Liczyli na mój srebrny medal, ale tak mocno skandowali moje nazwisko, że zrozumiałam wtedy, że nie zawsze medale są najważniejsze.

Moje życie po życiu

W trakcie kariery zastanawiałam się, jak będę realizować się po jej zakończeniu. Często rozmawiałam o tym z koleżankami i kolegami, jak oni sobie z tym poradzili. Nagle tracimy cel, który był przed nami, przestajemy być aktywni, przez co dopadają nas konsekwencje zdrowotne. Nie chciałam narzucać sobie niczego od startu, tylko przez dwa lata robić różne rzeczy i przekonać się, w czym czuję się najlepiej. By to nowe życie dało mi choćby namiastkę pasji i przyjemności, jakie miałam z uprawiania sportu. Nie planowałam zupełnie, że trafię do MKOl do komisji zawodniczej. Nie do końca wierzyłam, że jako zawodniczka z kolarstwa górskiego z Polski zostanę wybrana przez sportowców całego świata w głosowaniu do tego „ciała”. Widocznie czymś ich przekonałam, przy czym zaznaczę, że nie jest to moja praca, pełnię tę misję społecznie. Pochłania to wiele czasu, ale daje wiele możliwości i satysfakcji. Działam na rzecz sportowców całego świata, zderzam się z problemami, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Spotykam się z ludźmi z najwyższych stanowisk, więc to duży przeskok. Nie czuję się działaczem, ale dyplomatką. Mam wielką satysfakcję widząc, jak szanowany jest głos sportowców i doceniany w światowych strukturach. Sport wiele dał mi w życiu, teraz staram się oddać to sportowi.

Życiowo układam swoje życie zawodowe od strony biznesowej. To nie tylko szkolenia biznesowe, ale eventy rowerowe. Chciałabym pokazywać kolarstwo nie tylko ze sportowej strony, ale także jako pretekst do eksplorowania świata.

Dziękuję, że wspieraliście mnie podczas kariery, trzymajcie kciuki za innych, bo sportowcy tego potrzebują. Nie tylko podczas zbliżających się igrzysk olimpijskich w Paryżu.

materiał ukazał się w Polsacie Sport