Witold
Woyda

Na sportowy dorobek naszego bohatera składa się ponadto pięć srebrnych i pięć brązowych medali mistrzostw świata, ćwierć setki zwycięstw w prestiżowych imprezach międzynarodowych, wiele tytułów indywidualnego i drużynowego mistrza kraju (nie tylko we florecie, ale także w szpadzie i szabli).

4

Medale igrzysk olimpijskich

2
1
1

Ćwierć setki zwycięstw

Był pierwszym z czterech polskich sportowców, którzy podczas tych samych igrzysk dwukrotnie stawali na najwyższym stopniu olimpijskiego podium. Nim uczynili to: pięcioboista nowoczesny Arkadiusz Skrzypaszek, chodziarz Robert Korzeniowski i skoczek narciarski Kamil Stoch, sztuki tej dokonał szermierz Witold Woyda, który w roku 1972 w Monachium wygrał indywidualny turniej florecistów, a trzy dni później wraz z kolegami (Markiem Dąbrowskim, Arkadiuszem Godelem, Jerzym Kaczmarkiem i Lechem Koziejowskim) triumfował w tej broni w rywalizacji drużynowej.

Na sportowy dorobek naszego bohatera składa się ponadto pięć srebrnych i pięć brązowych medali mistrzostw świata, ćwierć setki zwycięstw w prestiżowych imprezach międzynarodowych, wiele tytułów indywidualnego i drużynowego mistrza kraju (nie tylko we florecie, ale także w szpadzie i szabli).

Urodził się 10 maja 1939 roku w Poznaniu, lecz swoje sportowe życie związał na wiele lat z Warszawą. To tu, jako 14-latek, po raz pierwszy trafił na zajęcia szermiercze prowadzone przez trenera Władysława Dobrowolskiego. Trenował solidnie, czyniąc stałe postępy, czego efektem było powołanie go do reprezentacji kraju na rozgrywane w roku 1957 w naszej stolicy mistrzostwa świata juniorów. Wypadł w nich więcej niż obiecująco, bo zajął w turnieju znakomite czwarte miejsce.

Już trzy lata później, jako 21-letni zawodnik, znalazł się w ekipie na igrzyska w Rzymie. Olimpijski debiut był udany – przyniósł  Woydzie czwarte miejsce w turnieju indywidualnym i piąte (w towarzystwie Egona Franke, Ryszarda Kunze, Ryszarda Parulskiego i Janusza Różyckiego) w rywalizacji drużynowej.

Z trzech następnych igrzysk wracał już do kraju z medalami.  W Tokio (1964) wraz z E. Franke, R. Parulskim, J. Różyckim i Zbigniewem Skrudlikiem sięgnął po drużynowe srebro. W Meksyku cztery lata później w ekipie w podobnym składzie, w którym miejsce J. Różyckiego zajął Adam Lisewski, był krążek brązowy. Na najcenniejszą zdobycz, a ściślej – najcenniejsze zdobycze, trzeba było poczekać kolejne cztery lata.

Najpierw – rywalizacja indywidualna, a w niej kolejno: pierwsze miejsce w rundzie eliminacyjnej, drugie w drugiej rundzie, znów pierwsze w grupie ćwierćfinałowej, trzecie w półfinałowej i… awans do finału. W nim Witold Woyda zaprezentował wyżyny szermierczych umiejętności – imponował refleksem, szybkością, zmianami tempa, unikami, wręcz fantazją na planszy, idealnym odczytywaniem zamiarów kolejnych rywali. Efekt? Prawdziwie imponujący – 5 zwycięstw! Pierwsze 5:0 w „bratobójczym” pojedynku z Markiem Dąbrowskim, potem 5:2 z Francuzem Christianem Noëlem, 5:3 z Węgrem Jenö Kamutim, 5:2 z Władimirem Denisowem z ZSRR, wreszcie 5:0 w dość jednostronnym starciu z Rumunem Mihaiem Tiu. Bohdan Tomaszewski, legendarny sprawozdawca Polskiego Radia, który relacjonował przebieg zmagań szermierzy, w swej książce „Dziesięć moich olimpiad”  tak pisał po latach o tej walce: „Czegoś podobnego nie widziałem dotychczas. Kiedy Tiu szykował się do natarcia, raptem Woyda ruszył naprzód z wyciągniętym floretem. Jakby zahipnotyzował przeciwnika. Rumun stał i czekał. Wreszcie złapał się za głowę, kiedy ostrze floretu dotknęło jego piersi. – Trafił. Trafił – wołałem do mikrofonu. Ostatnie trafienie olimpijskiego turnieju floretu. Piękne są olimpiady. Piękne są i dlatego, że pozwalają ziszczać się ludzkim marzeniom. Zdobył to, o czym marzył. To, co wydawało mu się tyle razy nieosiągalne. Koledzy podrzucali go w górę, a pierwszy podskoczył do zwycięzcy Marek Dąbrowski. Szum braw. Wszyscy są pogodni…” Jakże nie być pogodnym w tak radosnych dla nas wszystkich chwilach. Niejedną łzę uroniliśmy także w kraju, oglądając w telewizji jak olimpijskie złoto wręcza Woydzie nasz rodak – członek MKOl i ówczesny Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego dr Włodzimierz Reczek.

To było 30 sierpnia, a już 2 września polscy floreciści sprawili, że otrzymaliśmy  następną porcję jakże radosnych emocji. 33-letni Witold Woyda do olimpijskiego triumfu poprowadził polską drużynę, w której za partnerów miał: Marka Dąbrowskiego (22 lata), Arkadiusza Godela (20), Jerzego Kaczmarka (24) i Lecha Koziejowskiego (23). W finale biało-czerwoni zwyciężyli szermierzy radzieckich 9:5, przy czym nasz bohater wygrał każdą ze swych czterech walk, a naprzeciwko niego stawali nie byle jacy rywale – Wasilij Stankowicz, Anatolij Koteszew, Władimir Denisow i Leonid Romanow.

Uznawany za szermierza wszech czasów, „muszkietera XX wieku” i „Mozarta floretu” Francuz Christian d’Oriola komentując monachijski występ Witolda Woydy stwierdził, że „o ile pierwsze złoto Polak zawdzięcza przede wszystkim nogom, o tyle ten drugi, drużynowy zdobył dzięki głowie”.

„Dubeltowy” wyczyn Woydy odbił się szerokim echem w całym szermierczym światku, a w Polsce jego autor stał się niemal bohaterem narodowym. Uznano go za naszego najlepszego uczestnika igrzysk w Monachium, choć do tego tytułu miał przecież w narodowej ekipie więcej znakomitych pretendentów – Polska zdobyła wszak w stolicy Bawarii aż 21 medali, w tym 7 złotych (te, oprócz dwóch wywalczonych na szermierczej planszy, były dziełem: sztangisty Zygmunta Smalcerza, strzelca Józefa Zapędzkiego, pięściarza Jana Szczepańskiego, lekkoatlety – kulomiota Władysława Komara oraz reprezentacji piłkarskiej). Nie mogą więc dziwić  zarówno triumf Witolda Woydy w plebiscycie Przeglądu Sportowego na 10 najlepszych sportowców Polski w roku 1972, jak i przyznane mu liczne wysokie odznaczenia państwowe i wyróżnienia sportowe.

Występ na igrzyskach w Monachium był pięknym ukoronowaniem i de facto zamknięciem bogatej w sukcesy 20-letniej kariery Pana Witolda. Na „pożegnanie” wspomógł młodszych kolegów w wywalczeniu trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w Goeteborgu. Dodajmy jeszcze, że uprawianie sportu na wysokim poziomie umiał on połączyć ze zdobywaniem wykształcenia (ukończył studia prawnicze). Po zakończeniu kariery potrafił je wykorzystać. Początkowo pracował we Włoszech jako trener, a później osiadł w Stanach Zjednoczonych i parał się tam biznesem. Do Polski co jakiś czas przyjeżdżał. Między innymi latem 2003 roku odsłonił tablicę ze swoim nazwiskiem w Alei Gwiazd Sportu we Władysławowie – Cetniewie. Był też inicjatorem turniejów szermierczych dla dzieci, fundując nagrody i upominki dla najlepszych  – kiedy nie mógł być na nich obecny, przez Internet kierował do uczestników pozdrowienia i ciepłe słowa.

Ostatnie lata życia upłynęły mu na walce z poważną chorobą. Niestety, tego nierównego pojedynku nie udało mu się wygrać. 5 maja 2008 roku zmarł w swym domu w Bronxville w stanie Nowy Jork. Dzięki zaangażowaniu Tomasza Malanowskiego – przyjaciela Witolda Woydy i pomocy władz stolicy co roku odbywa się w Warszawie turniej memoriałowy noszący imię naszego dwukrotnego złotego medalisty olimpijskiego we florecie. Jego zwycięzca otrzymuje replikę złotego medalu z monachijskich igrzysk z autografem jego zdobywcy i pamiątkową inskrypcją oraz floret z klingą pokrytą 24-karatowym złotem. We wrześniu 2022 roku impreza, organizowana m.in. pod honorowym patronatem PKOl, miała już swoją czternastą edycję.